Strzępy meldunków SŁAWOJA - dymisja ministra spraw wewnętrznych

Na skutek wyrażenia votum nieufności rządowi (Kazimierza) ŚWITALSKIEGO przez Sejm, Pan Prezydent Rzeczypospolitej przychylił się do podania o dymisję całego gabinetu, polecając premierowi i ministrom pełnienie swych funkcji aż do chwili utworzenia nowego rządu.
Misję tworzenia nowego rządu otrzymał od Pana Prezydenta były wielokrotnie premier – profesor (Kazimierz) BARTEL.
Przyjechał on ze Lwowa do Warszawy i przy pomocy sekretarza Rady Ministrów porucznika (Stanisława) ZAĆWILICHOWSKIEGO, zaczął odbywać konferencje z przyszłymi ministrami swego gabinetu.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia 1929 roku zostałem wezwany i ja do premiera tworzącego się rządu.
Z miną zafrasowaną zaproponował mi premier BARTEL tekę ministra spraw wewnętrznych, dodając melancholijnie, że jest to dla niego – servitut.
Od słowa do słowa, zaczęliśmy przyjaźnie wyjaśniać sobie, co znaczy to słowo „servitut”. Okazało się, że premier BARTEL zamierza spróbować „całkowicie konstytucyjnej” współpracy z Sejmem, no a moje całe nastawienie do Sejmu – jego zdaniem – nie bardzo temu odpowiada. W tych warunkach, spytał mię premier BARTEL, czy chcę być ministrem w jego gabinecie.
Odpowiedziałem, że ministrem chcę być aż do chwili, gdy trwa dla mnie rozkaz Komendanta, zdaję sobie jednak sprawę, że obecność moja w gabinecie niewątpliwie utrudni premierowi BARTLOWI jego zamierzoną współpracę z Sejmem.

Takeśmy sobie pogadali i rozstaliśmy się.
Zaraz po świętach premier BARTEL znów zaprosił mię do siebie, pytając, czy chcę być ministrem w jego gabinecie. Odpowiedziałem, że chcę, to jednak uprzedzam go lojalnie, że polityki mojej wobec Sejmu bez wyraźnego rozkazu Komendanta zmienić nie mogę.
Wobec tego premier (Kazimierz) BARTEL przyrzekł mi wyjaśnić sprawę z Panem Marszałkiem.
Dnia 28 grudnia 1929 roku, wezwany znów do premiera BARTLA, usłyszałem, że Pan Marszałek zgodził się, bym nie był ministrem w nowo tworzonym gabinecie, przy czym Komendant dodał, że ma już od dawna przygotowaną dla mnie prace w wojsku.
Rozstaliśmy się z premierem bez pretensji, gdyż zdawałem sobie sprawę, że wobec jego nowej polityki byłbym anachronizmem w jego gabinecie, anachronizmem, który nie ma zamiaru ulec rekonstrukcji w myśl nowych idei sejmofilnych bez rozkazu ze strony Komendanta.
Tak więc przestałem być ministrem spraw wewnętrznych.
Kiedyś, naturalnie, to musiało nastąpić, tym bardziej że i tak Komendant trzymał mię na tym stanowisku przeszło trzy lata.
Gdy wróciłem do domu po rozmowie z premierem, nie powiem, żeby w nastroju podniosłym, rozmyślałem, jaką to pracę da mi Komendant w wojsku.
Ta ciekawość moja nie była narażona na długą próbę, gdyż tegoż wieczora otrzymałem wezwanie do Belwederu na jutro, czyli 29 grudnia, na godzinę dwunastą minut piętnaście.
Gdy zameldowałem się w narożnym saloniku Belwederu, Komendant siedział w kurtce strzeleckiej za stołem, stawiając pasjansa.
Podając mi rękę, powiedział: „Siadajcie. Gdy BARTEL uważa was i (Aleksandra) PRYSTORA za swych współzawodników, więc wrócicie do wojska ...”
Odpowiedziałem: „Rozkaz, Panie marszałku !” - po czym Komendant ciągnął dalej: „Nabyliście obecnie znajomości państwa … wasze doświadczenie państwowe macie teraz przelać na innych.
Administracja naszej armii ciągle jeszcze nie wyzbyła się wstrętnych tradycji z czasów wojny: robienia sobie życia na tyłach, nawet bez pomagania bijącym się. Dlatego oficerowie liniowi przegrywali po ich powrocie do domu. Dlatego ja cały czas wysuwam na górę ludzi, którzy przeszli przez wojnę.
Wadą organizacji administracji naszej armii jest to, że centrala i dowództwa okręgów korpusu zajmują się tą samą rzeczą. Istnieje nadmierna centralizacja, tak że centrala odbiera za dużo od DOK …”
Metoda pracy specjalnej, którą otrzymano od Pana Marszałka, rozpocznie się od powierzenia generałowi (Ferdynandowi) ZARZYCKIEMU, dotychczasowemu zastępcy szefa Administracji Armii, resortu przemysłu wojennego, ja zaś otrzymam nominację na zastępcę szefa Administracji Armii.
Obowiązków moich na razie mam nie obejmować, aż do specjalnego rozkazu Komendanta. Wszystkie obowiązki zastępcy generała (Daniela) KONARZEWSKIEGO, jako szefa Administracji Armii, ma pełnić po dawnemu generał ZARZYCKI.
Pomoc przy wejściu do wojska otrzymam od szefa gabinetu Pana Marszałka, pułkownika (Józefa) BECKA, i szefa Biura Inspekcji, pułkownika (Janusza) GĄSIOROWSKIEGO. Poza tym pomagać mi będzie pułkownik (Władysław) LANGNER, szef Biura Ogólnoadministracyjnego.
Naturalnie, współpracować winienem z generałami KONARZEWSKIM i (Kazimierzem) FABRYCYM – wiceministrami oraz szefem sztabu – generałem (Tadeuszem) PISKOREM.
Celem wybadania opinii dowódców okręgów korpusów mam „wysłuchać żale” generałów: (Stanisława) WRÓBLEWSKIEGO z Krakowa, (Kazimierza) DZIERŻANOWSKIEGO z Poznania,(Aleksandra) LITWINOWICZA z Grodna i (Bolesława) POPOWICZA ze Lwowa.
Pracę powierzoną mi przez Pana Marszałka ma cechować „powolne, istotne jej odrobienie, a nie napisanie tylko papierka”.
Za 2 miesiące mam zameldować się u Komendanta z pierwszymi wytycznymi mej pracy, po czym otrzymam dalsze instrukcje.
Po tych rozkazach Pana Marszałka opuściłem Belweder, jak ogłoszony, niewiele rozumiejąc z formalnej strony mego nowego przydziału.
Mam więc nazywać się zastępcą szefa Administracji Armii i jednocześnie nie pełnić mych nowych funkcji, lecz wykonać specjalną pracę w wojsku dla Pana Marszałka.
Generał ZARZYCKI zostaje niewątpliwie w nieprzyjemnej sytuacji, spełniając po dawnemu wszystkie obowiązki zastępcy gen. KONARZEWSKIEGO, lecz tracąc swój tytuł zastępcy szefa Administracji Armii.
Co jednak mogę zrobić na to wszystko. Nic.
Miałem dużo roboty, a teraz stałem się nagle „zwisakiem”, czyli człowiekiem bez jasno określonej funkcji, boć pracę, którą dał mi Komendant, można by było, przy pewnym wysiłku, dokonać w ciągu miesiąca.
Oto myśli, jakie wywołały we mnie najnowsze rozkazy Komendanta z dnia dzisiejszego.
Zostały one przerwane o godzinie piątej, gdy udałem się do Prezydium Rady Ministrów na pożegnalną herbatkę, którą dawał ustępujący premier ŚWITALSKI dla starych i nowych ministrów.
Komendant wytworzył tradycję pomajową, w myśl której ustępujący i wstępujący w kręgi światła władzy premierzy i ministrowie spożywali w salach Prezydium Rady Ministrów wspólną kolację, którą wydawał zawsze ustępujący premier.
Było niewątpliwie w tym dużo chęci wykazania harmonii w chwili tzw. zmiany warty, czyli zastępowania jednych ministrów, podległych Marszałkowi – drugimi.
No, ale nawet w chwili prawdziwej zmiany warty, humory ustępujących z wartowni i wstępujących do niej nie są jednakowe …
Zjadłem już kilka takich kolacji w Prezydium z dobrym apetytem i … humorem, gdyż przeżyłem, jako minister, kilka gabinetów.
Aż dzisiaj – przyszła kryska i na mnie.
Pan Marszałek przyjechał do Prezydium punktualnie, w niebieskim mundurze z bojowymi odznaczeniami i w doskonałym humorze. Jak zwykle, Komendant przez cały wieczór okazywał więcej uprzejmości ustępującemu premierowi i ministrom niż nowym.
Niechże ci nowi zasłużą na Jego zaufanie i uprzejmość. Mają czas i sposobność ku temu.
Po kolacji, przy czarnej kawie, opowiadał Pan Marszałek wiele ciekawych rzeczy.
Najprzód podawał wiele szczegółów z życia ulubionego swego króla – Stefana Batorego, które Komendant poznał w czasie swej podróży w Siedmiogrodzie (wrzesień 1928).
Otóż podpisy Stefana Batorego zmieniały się w miarę otrzymywania nowych dostojeństw. Całą ich serię badał Komendant w zameczku rodzinnym Batorego.
Pokazywano tam również Panu Marszałkowi łaźnię, w której Stefan Batory osobiście ćwiczył rózgami swą rodzinę i krewnych w razie jakichś przewinień.
Dalej szła opowieść o Angliku, który w podróży po Polsce nie mógł się nadziwić strukturze Barbakanu w Krakowie. Gdy zaszła mowa o sztuce portretowania, Pan Marszałek opowiedział, jak MALCZEWSKI koniecznie chciał umieścić ptaka na pierwszym portrecie Komendanta, ale ptaka siedzącego na Jego głowie.
Miało to symbolizować górne myśli Komendanta.
Dalej porównał Pan Marszałek dwie szkoły przedstawiania portretów wodzów, przeprowadzając paralelę między obrazem Kossaka: „Poniatowski pod Raszynem” a obrazem (Ludomira) ŚLENDZIŃSKIEGO: „Piłsudski pod Wilnem”. Sposób ujęcia nie tylko techniki malarskiej, ale również i tematu jest zupełnie różny.
Później przypomniał Pan Marszałek o misji ministra (Aleksandra) PRYSTORA wobec Ligi Narodów, którą powierzył mu w czasach Litwy Środkowej.
Wreszcie, jak często, gdy Komendant jest w dobrym humorze, oświadczył, że jesteśmy na najlepszej drodze, by Wilno zostało stolicą całego świata.
Poza Marszałkiem mówili dosyć wiele: premier Świtalski, minister (Jędrzej) MORACZEWSKI, (Eugeniusz) KWIATKOWSKI i (Aleksander) PRYSTOR.
Ja, jak zwykle, wobec Komendanta, nie śmiałem wiele mówić. Za to Komendant zwracał się do mnie kilka razy w ciągu wieczora.
Rozeszliśmy się już koło północy.
Następnego dnia, 30 grudnia, opuściłem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a 31 grudnia otrzymałem już powołanie mię z rezerwy armii do służby czynnej i nominację na zastępcę szefa Administracji Armii.
Komendant, gdy chce, działa bardzo szybko.
Jakże dba Pan Marszałek o swych podwładnych.
Przecież mógł był mię po prostu „spuścić do cywila” i nie troszczyć się więcej o mnie jako o byłego ministra.
Tymczasem przyjmuje mię na powrót do wojska i osobiście powierza specjalną pracę, dodając otuchy swym przemówieniem do mnie w Belwederze i w Prezydium Rady Ministrów.

Proponuję posty o podobnej tematyce:
DYMISJA RZĄDU PREMIERA ŚWITALSKIEGO
Ponadto polecam korzystanie ze stale uzupełnianych indeksów:
ALFABETYCZNY INDEKS OSOBOWY
MIEJSCOWOŚCI – UKŁAD WOJEWÓDZKI
ALFABETYCZNY INDEKS MIEJSCOWOŚCI
INDEKS PAŃSTW
KALENDARIUM
INDEKS RZECZOWY
jerzy@milek.eu.org

Brak komentarzy: