Premier Świtalski przed Sejmem o nieodpowiedzialności posłów

Posiedzenie 63 Sejmu dnia 6 grudnia


Po przerwie Pan Prezes Rady Ministrów Kazimierz ŚWITALSKI wygłosił następujące przemówienie:

Wysoki Sejmie !
Mówiłem bardzo niedawno o zagadnieniu konstytucyjnym i wtedy to zwróciłem uwagę na specjalne cechy polskiego parlamentaryzmu. Wskazywałem wówczas na zwyczaje, panujące w naszych ciałach ustawodawczych, że kluby partyjne podejmują taką czy inną decyzję przed wyjaśnieniem i wysłuchaniem kontrargumentów. Członkowie klubów, związani solidarnością partyjną, nie są w stanie zmienić swego stanowiska pod wpływem żadnych argumentów, żadnego przedstawienia sprawy. Sejm, jako całość, w ten sposób właściwie zupełnie nie istnieje – jest on zbiorowiskiem sejmików klubowych, które we własnych swoich lokalach, pod wpływem własnych swoich argumentów, podejmują decyzję, zanim wysłuchają tych, którzy reprezentują inne myśli. Trybuna ta, z której przemawiam, staje się miejscem wygłaszania deklaracji, nigdy przekonywania kogoś. Bardzo rychło mogłem się przekonać o słuszności wypowiedzianych przeze mnie uwag, gdyż i w obecnej chwili znajduję się w tej sytuacji, iż właściwie mówić nie ma do kogo i przekonywać nie ma kogo. Kluby już z dawna zdecydowały, że cokolwiek tutaj powiem, nie zmieni to w niczym postanowień po sejmikach klubowych powziętych. W ten sposób Panowie sami kopiecie przepaść dla tego parlamentaryzmu, ponieważ on w takiej formie, w jaką Panowie go przekształciliście, na pewno nie posiada żadnego sensu.

Jeśli zdecydowałem się jednak stanąć na tej trybunie, to oczywiście nie dlatego, żeby przekonywać kogokolwiek z Panów – wiem o tym, że to jest zupełnie bezużyteczne.

Wczorajsi mówcy z tych klubów, które podpisały wniosek o votum nieufności, wszyscy nieledwie, tak lub inaczej, dawali do poznania, czy zaznaczali, że wniosek o votum nieufności jest stawiany dla tego Rządu, jako dla symbolu pomajowego systemu rządzenia – jak Panowie to nazywacie. Jeśli tak jest, to logicznie z tego wynika, że Panowie przez to samo chcecie nawrotu do czasów rządów sejmowych. Uważam Panów wniosek zarówno za lekkomyślny, jak i za zupełnie niepraktyczny. Jeśli Panowie pojmują parlamentaryzm w ten sposób, że w każdej chwili, w każdej okoliczności można bez zwracania uwagi i bez brania w rachubę innych czynników rachować tylko arytmetyczną większość głosów w tej Izbie, to Panowie popełniacie ogromny błąd, błąd, które się na tak pojętym parlamentaryzmie musi zawsze zemścić, pogrążając go jeszcze niżej, aniżeli to dotychczas Panowie zrobiliście.

Ten rachunek, oparty tylko na ilości głosów, jakie przedstawiają kluby, które w swoim własnym gronie na długo przed jakąkolwiek bądź dyskusją lub wyjaśnieniem sprawy podejmują decyzję, ten rachunek jest niewątpliwie w naszych warunkach bardo zawodny i absolutnie nie wystarczający. Jeśli Panowie przechodzicie z lekkim sercem nad innymi czynnikami i innymi względami do porządku dziennego i sądzicie, że posiadanie większości głosów w tej Izbie daje Wam zupełnie wystarczające prawo zmieniania podstawy rządzenia w Polsce, tak jak się one ustaliły po maju 1926 r., to Panowie sami tak pojęty parlamentaryzm narażacie na szwank i przy takim postawieniu sprawy musicie doznać klęski.

W doktrynie parlamentaryzmu leży nie tylko prawo obalania gabinetów, gdy się ma po temu większość, ale i obowiązek, by ten, który obala, brał ciężar dalszych losów ponadto na siebie. Jestem przekonany, że Panów barki do przyjęcia tego ciężaru nie są wcale przygotowane.

Przysłuchiwałem się wczorajszej dyskusji Panów nad przedłożeniem budżetowym i notowałem skrzętnie wszystkie zasadnicze punkty Panów krytyki. Byłem przekonany, że zdołam z tych krytycznych uwag stworzyć jakąś syntezę, dowiedzieć się, skoro prasa Panów tego mi nie dała, jakie są zasadnicze sprzeciwy Panów przeciwko temu systemowi rządzenia. Sądziłem, że Panowie przynajmniej w krytyce i negatywnym stawianiu sprawy będą jednolici i zwarci. Byłoby dla mnie rzeczą bardzo łatwą po kolei wykazywać, jak krytyka z lewej strony wypowiadana wychodzi z zupełnie innych i sprzecznych założeń, niż krytyka z prawej strony, a nawet z centrum, nie mówiąc już o mniejszościach. Jeżeli Panowie nawet w krytyce, w rzeczy stosunkowo łatwej, jesteście rozbieżni, to najwidoczniej jest jeszcze bardzo u Panów daleko do tego, byście Panowie przy pozytywnych, codziennych problemach mogli znaleźć wspólne punkty widzenia. Jestem głęboko przekonany, że gdybyście Panowie po długich i żmudnych konferencjach zdołali nawet jakiś minimalny program na krótką metę ustalić, to z taką metodą myślenia, jaka daje u nas psychologia życia partyjnego, nie bylibyście w stanie żadnego zagadnienia rozwiązać. Nie chodzi tu o takie czy inne zdolności intelektualne. Nie o to wcale tu chodzi.

Organizowanie życia polskiego wskutek specjalnych warunków, w jakich znalazło się młode Państwo, jest tak niewątpliwie samo przez się trudne, że można z tymi trudnościami dawać sobie radę tylko przez dobór ludzi, którym w rzeczowym ujęciu spraw nie przeszkadzają żadne doktryny, którzy nie są uzależnieni od żadnych grup, którzy ze zmianami nastroju w swoich własnych grupach nie potrzebują się liczyć. Jeśli do trudności zupełnie realnych, nasuwających się każdego dnia, dodać jeszcze trudności wewnętrzne Gabinetu, który by liczyć się musiał przy każdym posunięciu z tysiącami i tysiącami względów wewnętrznych, partyjnych, ubocznych – to, według mojego przekonania, Rząd taki nie byłby w stanie pociągnąć wozu państwowego. Jestem przekonany, że i u Panów samych istnieje duża obawa, powiem więcej, duża niewiara, by tą metodą można było w Polsce rządzić i by ona mogła dać jakiekolwiek korzyści dla Państwa.

Panowie chcielibyście dziś przez malowanie w najczarniejszych barwach tego, co jest, wyróżowić czy wybielić czasy przed majowe. Ale to się Panom nie uda i jeden dzień przedmajowego systemu rządzenia wskrzesiłby widmo niebezpieczeństw dla Państwa w całej jego pełni.

Żadne z zagadnień, które tutaj pan poseł Mieczysław NIEDZIAŁKOWSKI wymieniał, jako zarzuty przeciwko temu Rządowi, że go nie rozwiązał, byłoby niemożliwe do uzgodnienia z tą stroną Izby, która do Panów wniosku się dzisiaj dołącza, a która w żadnej pozytywnej kwestii z Panami nie mogłaby się uzgodnić. Weźmy tylko jeden przykład – fakt, który był atakowany przez pana posła Romana RYBARSKIEGO, fakt ostatniego porozumienia polsko – niemieckiego. Teraz łatwo jest Panom z PPS, czy z innych stronnictw ludowych, przemilczeć, jakie jest ich stanowisko w tej sprawie i milczkiem patrzeć się na to, że z tego robiony jest kamień, którym chce się rzucić na Rząd, ale gdybyście Panowie mieli tę kwestię rozstrzygać, to zdaje mi się, że stanowiska Panów okazałyby się najzupełniej rozbieżne i nad różnicami milczkiem przechodzić by się nie było w stanie. O takie różnice Panowie potykać by się musieli w każdej minucie i w każdej godzinie swego rządzenia. Skoro Panowie nie macie możności wytworzenia w miejsce czegoś, co się obala, innego systemu rządzenia, to wtedy, według mego przekonania, czynicie Panowie lekkomyślnie, obalając, a nie wiedząc, czym Panowie to, co obalacie, chcielibyście zastąpić. I ta lekkomyślność musi się na Panach zemścić. Tym bardziej, że poza wami pozostałaby cała siła, którą reprezentuje Marszałek Piłsudski, a którą, jak to udowodnił Maj 1926, nie jest czymś tak drobnym, nad czym można by przejść do porządku dziennego. (Oklaski na ławach BBWR). Posiadanie krótkiej pamięci nie jest najlepszą kwalifikacją dla polityka.

Jeśli Panowie jako cel swój stawiacie rząd – jak to Panowie mówicie – zdolny do współpracy z Sejmem, czy też Rząd, który by przeprowadzał likwidację obecnego systemu, to nie zdaje mi się, proszę Panów, by mnożąc konflikty, można było do tego celu naprawdę zdążać. Klucz sytuacji leży w rękach Panów. Jeśli Panowie będziecie nadal sądzić, że wystarczy wam posiadać arytmetyczną większość w Sejmie, by każdy Rząd, który wam będzie się nie podobał, móc obalać bez możności wytworzenia w miejsce tego czegoś innego, to na pewno musiałoby to się skończyć nie czym innym jak tylko tym, by ten Rząd musiał powracać do systemu przedmajowego, to znaczy do jednania sobie – czy to w kwestiach politycznych, czy w kwestiach społecznych, czy ekonomicznych, a najczęściej personalnych – coraz to jakiejś innej części tej Izby, by móc uzyskać klasyfikację, że jest rządem zdolnym do współpracy z Sejmem lub likwidującym dotychczasowy system.

Jeśliby taki Rząd do tego systemu się nie uciekał, prędzej czy później, musiałby się okazać niesympatycznym i, zraziwszy sobie jedną czy dwie grupy, zawisnąć znowu w powietrzu i czekać, kiedy się wniosek op votum nieufności pojawi, wniosek zresztą postawiony z którejkolwiek bądź strony, od najmniejszej chociażby grupy, a który, raz postawiony, zmuszałby stronnictwa do głosowania „tak” lub „nie”.

Tak w praktyce, proszę Panów, wyglądałaby likwidacja obecnego systemu i współpraca z Sejmem, tak ona zresztą wygląda w bardzo wielu krajach, gdzie kwitnie parlamentaryzm, ale mówiłem już to publicznie – że porównywać naszych stosunków do stosunków w innych krajach, szczęśliwszych pod względem i swych dziejów i swego teraźniejszego położenia, nie jesteśmy w stanie.

Panowie w dyskusji budżetowej wspominaliście o odczytach kolegów moich z Gabinetu, którzy wypowiadali swoje zapatrywania na zagadnienia rewizji Konstytucji i staraliście się Panowie znaleźć, czy zaznaczyć między wypowiadanymi w tych odczytach myślami pewne rozbieżności. Sprzeczności nie ma. Zasadnicze myśli były za mną jak najbardziej uzgodnione. Nie zaprzeczaliśmy nigdy prawa parlamentu do kontroli spraw finansowych i nie myślimy ani przez chwilę zaprzeczać tego prawa, że ciała ustawodawcze mają prawo wyrażania krytyki o działalności Rządu. Gdyby ta krytyka była wypowiadana w sposób zupełnie rzeczowy i nie czuć w niej było na każdym nieledwie kroku bardzo wyraźnych tendencji obniżania, dla własnych swych celów partyjnych, każdego postępku Rządu, to nie sądzę, by wobec tego rodzaju krytyki Rząd chciał zajmować z góry stanowisko negatywne i z góry nie zwracać uwagi na Panów krytyczne głosy. Wtedy jednak, kiedy ta krytyka przestaje być rzeczową, nie jest robiona dla wykazania błędów, które w każdej administracji muszą się zdarzać, ale jest robiona sposób zupełnie bezwzględny i przestaje się liczyć z interesem Państwa, to wtedy trudno, proszę Panów, wyobrażać sobie, by możliwa była jakakolwiek współpraca z Sejmem. Podam Wam przykład. Panowie w walce swej politycznej nadużyliście w okresie poprzedzającym tę sesję, w sposób zupełnie nigdzie niepraktykowany, uwagi Najwyższej Izby Kontroli, drukowane jako rękopis. Uwagi te w Waszym języku politycznym zostały od razu przeinaczone na zarzut, że Rząd, na którego czele stał albo Marszałek Piłsudski, albo prof. Bartel, był rządem nadużyć finansowych. 
 
Drugim przykładem jest sposób, w jaki Panowie generalizujecie zarzuty przeciwko tym, czy innym osobom, które mogą w tak wielkiej administracji, jaką my posiadamy, okazać się nieodpowiednimi nawet pod względem moralnym. W jakim środowisku, tak rozległym, jakim jest aparat państwowy, nie znajdą wypadki parszywych owiec ? Jestem głęboko przekonany o tym, że stan moralny dzisiejszych urzędników jest jednak o wiele lepszy.

Niełatwo jest dziś znaleźć odpowiedni dobór ludzi, trudności w wynalezieniu ludzi odczuwane są absolutnie przez wszystkich. Panowie do swych prac, jak i Rząd w swym dziale szuka ludzi odpowiednich, którzy by podołali zadaniu. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że walczymy tutaj z trudnościami, które są istotnie w Polsce nad wyraz wielkie. W państwach, które miały swój żywot państwowy nieprzerwany, wytworzyły się w każdym urzędzie od najwyższego do najniższego tradycje w administrowaniu, tradycje moralności zawodowej, które tworzyły w każdym pokoju urzędniczym atmosferę, która każdego nowo wstępującego urzędnika natychmiast otaczała i wytwarzała taki przymus dla niego moralny, że od tych kategorycznych imperatywów, wiszących w atmosferze, uwolnić się nie był w stanie i posłusznym im być musiał. Wiemy doskonale, żeśmy ani takich pokojów nie odziedziczyli, że na wyrobienie tej atmosfery mieliśmy niewiele lat, że natomiast mamy do czynienia z odpadkami atmosfery, która panowała w państwach zaborczych, która wślizgnęła się do nas, jak gazy trujące, która dla naszej administracji była najcięższym i najstraszniejszym wrogiem. To jest pierwszy powód, który utrudnia u nas dobór personalny ludzi, gdyż nie można u nas jeszcze obliczać, że ktokolwiek u nas wejdzie do urzędu to tradycja osiadła w tych gmachach skuje go w więzy moralności takie, że choćby sam, jako człowiek, nie dawał gwarancji i asekuracji wysokich moralności publicznych, to niejako wbrew swojej woli stanie się zwolna sługą dobrych obyczajów przez tradycję wyrobionych.

Drugim powodem trudności w doborze personalnym jest to, że im rozleglejsze, silniejsze są formy organizacyjne życia społeczeństwa, im bardziej praca społeczna jest intensywna, im bardziej prace samorządowe są rozwinięte i należycie postawione, tym oczywiście łatwiej jest wynaleźć ludzi, którzy już zdali egzamin pracy innego rodzaju i którzy wskutek tego dają gwarancję na podstawie swej przeszłości, na podstawie poprzednio wykazanych swoich umiejętności, że będą dobrymi urzędnikami. U nas w Polsce z natury rzeczy ta sieć jest za wąska, za mało rozciągnięta, żeby można było bez omyłek wyławiać ludzi odpowiednich i w kadry administracyjno – państwowe ich potem wcielać. Mówię tu całkiem naturalnie o organizacjach o charakterze społecznym a nie o partiach politycznych, które gdybyśmy uważali za sieci, zdatne do wyrabiania ludzi dla państwowej roboty i bezstronnego ujmowania zjawisk życia państwowego, to popełnilibyśmy błąd jak najfatalniejszy. Jestem przekonany, żeśmy mimo tych trudności niesłychanych, nie będących udziałem innych państw, materiał ludzki, względnie dobry, wybrali i że ten materiał z dnia na dzień wyrabia się coraz lepiej.

Poprzez generalizowanie zarzutów, poprzez robienie w ten sposób z urzędników kliki, która dorwała się do władzy i która per fas et nefas trzyma się jej, używając wszystkich godziwych i niegodziwych środków, Panowie chcecie uderzyć w Rząd, a uderzacie istotnie tylko w podstawy, które są konieczne dla każdego państwa. Panowie żyjecie plotkami. Gdzież, proszę Panów, naprawdę można u nas mówić o tym, że jedni urzędnicy drugich szpiegują ? Gdzież są te fakty, które pan poseł NIEDZIAŁKOWSKI chciałby tak zgeneralizować, że kiedy dwóch urzędników ze sobą rozmawia, a trzeci zasłoni sobie twarz gazetą, to ci dwaj przestają rozmawiać. To są, proszę Panów, anegdoty. Na pewno współpraca i wzajemne zaufanie urzędników jest u nas ogromne, inaczej w żaden sposób tej pracy, którą oni dokonują, nie byliby w stanie zrobić, gdyby naprawdę między nimi istniała tego rodzaju nieufność. Jeśli chodzi o szerokie masy, to na pewno Panowie operujecie tymi dwoma argumentami, zarówno niesłusznymi, jak niesumiennymi, że od maja 1926 r. dzieją się nadużycia finansowe i że dobór ludzi od maja 1926 składa się z szubrawców i łajdaków.

Tymi dwoma argumentami, zarówno demagogicznymi, jak i podkopującymi zaufanie szerokich mas, nie do Rządu już, ale do Państwa, Panowie walczyliście i walczycie.

Jednym z argumentów, któryście Panowie również wyrzucili, było powoływanie się na takie czy inne głosy obcych czynników, które miały ten nietakt, że próbują się mieszać w nasze stosunki wewnętrzne. Chcielibyśmy najuprzejmiej tym panom powiedzieć, by tego nie robili i to w interesie również i Panów. Panom te głosy wcale nie pomagają, ale przeciwnie, szkodzą. Jesteśmy Państwem młodym i zbyt dobrze pamiętamy, jak jeszcze niedawno obce czynniki w Polsce rządziły się, jak szare gęsi i byśmy nie reagowali w sposób jak najbardziej kategoryczny przeciw próbom wtrącania się w nasze życie wewnętrzne, próbom, które żadnych efektów dać nie mogą. Panowie używacie stale następującego argumentu, mianowicie, że występujemy przeciwko partiom, a natomiast sami wywołaliśmy swoje partyjniactwo rządowe. Nie jestem w stanie oczywiście odpowiadać, czy tu i ówdzie gdzieś jakieś wpływy uboczne nie mają jakiegoś efektu w drobnych czy podrzędnych urzędach. Na pewno Klub Bezpartyjnego Bloku do mnie podczas całego urzędowania nie zwracał się z żadną chęcią wyzyskania swego stanowiska, jako klubu rządowego. Wiem również, że te sfery, które odgrywają rolę przyczepek bezideowych i które były na podstawie dawnej tradycji przyzwyczajone do tego, by profity ciągnąć z legitymacji partii rządowej, są najzupełniej zawiedzeni w swej nadziei. Nie mamy wobec tego na sumieniu swym, żeśmy w miejsce innych partii rządowych stworzyli jedną swoją własną, wykorzystującą rzekomo swoje stanowisko.

Wreszcie używacie Panowie argumentu, który po tej stronie Izby jest najbardziej używany, a który czyni z bytności Pana Marszałka Piłsudskiego w Nieświeżu, by złożyć na grobie swego adiutanta, który zginął na polu walki, Virtuti Militari, jakiś symbol sprzedania się warstwom tak zwanym posiadającym. Jest to, proszę Panów, nieprawda. Nie jesteśmy na usługach żadnych interesów, tylko oczywiście nie jesteśmy w stanie podzielać tej naiwnej wiary, że jedno ochrypłe „Precz z burżuazją” jest równoznaczne z możnością nieliczenia się z siłą i wreszcie z potrzebą współdziałania tych czynników. Z tym czynnikiem liczy się zarówno rząd socjalistyczny niemiecki, jak i rząd Partii Pracy w Anglii. Realność rzeczy, realność stosunków, od okrzyków „Precz” nie zmieni się.

Panowie mówiliście tu o wolności prasy i o pogwałceniu wolności słowa. Słusznie pan poseł Michał RÓG zastrzegł się, że nie jest wcale zwolennikiem rozwydrzenia słowa. Stawia więc i pan Róg pewne zastrzeżenia w liberalnej zasadzie zupełnej wolności słowa. Nie mam zamiaru Panom przytaczać tutaj tych wszystkich artykułów, świadczących o sposobie podawania wiadomości, który absolutnie w żadnym państwie tolerowany nie mógłby być, ponieważ jest szerzeniem najzupełniej fałszywych i nieprawdziwych wiadomości, a tym bardziej nie może on być tolerowany w Polsce, która – chcemy to, czy nie chcemy – nie ma społeczeństwa odpowiednio krytycznego na to, co mu podaje prasa do wiadomości. Wystarczy tutaj jeden przykład. Konfiskowaliśmy i będziemy konfiskować nadal wiadomości, które będą pojawiać się o „zabiciu” generała Włodzimierza Zagórskiego, dlatego, ponieważ ten fakt nie jest prawdziwy, i z tą chwilą, gdy w tej insynuacji pomawia się, że to czynniki rządowe tego zabójstwa dokonały, jak to zrobił poseł RYBARSKI, korzystając ze swojej wolności słowa na tej trybunie, to darujcie Panowie, ale tego rodzaju tolerowanie wolności słowa byłoby w Polsce doprowadzeniem do stanu psychozy, w którym żyliśmy w czasach, gdy wolno było obrzucać Naczelnika Państwa wszystkimi inwektywami, jakie tylko można było wymyślić. W owych czasach z tej strony Izby w wielu wypadkach interpelowano wtenczas, dlaczego się tego nie konfiskuje, po tej stronie Izby było wtedy wielu posłów, którzy mieli za złe, że się tego rodzaju wolność słowa toleruje. Być może, że był to wtenczas błąd, który zemścił się tragicznie. Skoro władze naczelne i symbol Państwa można było każdego dnia oszczerstwami obrzucać, to potem nie dziwne było, że pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej błotem został obrzucony i w czwartym roku naszej niepodległości Najwyższy Dostojnik Państwa zginął od kuli.

Kto w zaraniu niepodległości miał tak tragiczne wypadki, tak poniżające, tak potworne, które były wynikiem również i tego, że się na rozwydrzenie słowa oszczerczego kagańców nie nakładało, ten musi przyznać, że, czy to z punktu widzenia pewnego liberalizmu podoba się, czy nie – jest koniecznością u nas kłaść temu rozwydrzeniu słowa tamy, bo ono i krew kosztować może.

Panowie mówiliście tutaj, że przez trzy i pół roku nie wyzyskaliśmy dobrej koniunktury. Kiedy Rząd pomajowy przychodził do władzy, koniunktury nikt zazdrościć wtenczas nie potrzebował. Nie były to czasy, w których Państwo i społeczeństwo znajdowało się w dobrych warunkach, nie były więc Rządy pomajowe dziećmi szczęścia, których tylko koniunktura wynosiła. Nikt zapewne nie jest z Rządów pomajowych tego przekonania, że wszystkie możliwości, które wtenczas i później nasuwały się Rządowi, zostały wykorzystane. Zdaje mi się jednak, iż wszyscy to Panowie przyznają, a przynajmniej przyznawaliście do niedługiego okresu czasu, że te Rządy pomajowe dużo rzeczy dobrych wykonały.

Wtedy, kiedy koniunktura była dobra, Panowie mieliście arytmetyczną większość dla obalania Rządów pomajowych, z których przecież żaden nie był dla was sympatyczny. Nie kwapiliście się wtenczas do tego, gdyż warunki życia poprawiły się z nieznośnych na lepsze. Teraz, gdy przeżywamy niewątpliwie okres o wiele cięższy nie z naszej winy, ale z warunków ogólnych płynący, to Panowie uważacie te gorsze warunki obecnego życia za odskocznię to tego, ażeby wyciągać konsekwencje z waszej arytmetycznej większości, by obalać Rząd, ale nie na to, by go na swoje barki brać. A na pewno, proszę Panów, jest rzeczą bardzo odpowiedzialną umieć wyzyskiwać dobre koniunktury, ale jest rzeczą niewątpliwie o wiele bardziej trudną przy złej sytuacji zło doprowadzać do minimum i nie tracić wiary, że będzie lepiej. Na pewno, proszę Panów, w takich warunkach stokroć razy potrzebniejszy jest dla Polski Rząd, który wsparty o autorytet wielkiego i mądrego człowieka, reprezentującego olbrzymi zapas woli i spokoju, rządzi się systemem, który tylko realność rzeczy widzi i z najlepszą chęcią bez oglądania się na wszelkie względy i względziki chce znaleźć możliwie najlepsze rozwiązanie sprawy, powtarzam, nie od indywidualnych zdolności, ale od metody, pracy, od uwolnienia się od wpływów, które rządzeniu nie pomagają, a są kłodami, kładącymi się każdego dnia na drodze, zależy możliwość spokojnego przetrwania i ciężkich czasów.

Nie jest prawdą, jakobyśmy kiedykolwiek stali na stanowisku, że chcemy społeczeństwo odsunąć od odpowiedzialności i nie zdawali sobie sprawy, jak cenna jest jego współpraca.

W tysiącach zagadnień praktycznych stale dochodziliśmy do tego przekonania i staraliśmy się usilnie, by w praktycznych zagadnieniach, czy to w zorganizowaniu, jak obecnie, handlu produktami rolnymi, czy to, by Izby Przemysłowo – Handlowe mogły wziąć na siebie odpowiedni dla nich zakres prac, o przyciągnięcie jak najszerszych warstw społeczeństwa do praktycznej pracy, bez zorganizowania której nie może sobie Państwo dać rady z trudnościami. Proszę wziąć tylko jeden przykład. Bez zorganizowania dobrego handlu produktami rolnymi, który by objął i to, co sprzedać może małorolny, żadna pomoc rządowa, w jakiejkolwiek bądź formie, żadna pomoc państwowa nie będzie mogła spaść na tę warstwę w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli. Nie można z faktu, że nie wierzymy, by stronnictwa przy dzisiejszej swej strukturze i przy obecnym ich nastawieniu psychicznym mogły odgrywać twórczą rolę w zagadnieniach codziennych i istotnych, wyciągać wniosek, że pomijanie ich jest równoznaczne z chęcią pomijania społeczeństwa.

Z chwilą, gdy Panowie postanowiliście wnieść wniosek o votum nieufności, to darujcie Panowie, ale spodziewałem się, że wszystkie największe kolubryny, jakimi mogą Panowie rozporządzać, zostaną tu wytoczone na to, by z nich wystrzelić i uczynić ich pociski pociskami zabójczymi. Jest niewątpliwie tyle bolączek życia, które w Polsce wymagają załatwienia, jest w dzisiejszej sytuacji na pewno mnóstwo stron ciemnych, które dają się dobrze we znaki całym milionom ludzi. Brak dostatecznego kredytu niewątpliwie oddaje olbrzymią część ludzi na pastwę lichwy, kryzys w rolnictwie powoduje niewątpliwie kurczenie się rynku wewnętrznego i daje pewne objawy, których przesadzać nie należy. Jest dużo kwestii, jak kwestia mieszkaniowa czy urzędnicza, czy budowy szkół – zagadnienia palące i które niewątpliwie nie posunęły się na tyle naprzód, by mogły nasze potrzeby zadowolić. Panowie jednak z tych kwestii nie uczyniliście swej broni. Nie to było przedmiotem Panów ataku i jestem przekonany, że to nie wynika z dobroci serca u Panów. Panowie nie chcieliście nam oszczędzić tych zarzutów największych – chętnie Panowie byście je wytoczyli. Jedynie co Was mogło powstrzymać, to jest to, że Panowie sami nie umielibyście znaleźć i wskazać, jakie są odpowiednie środki na usuniecie tych bolączek. Łatwo jest mówić, że jest źle, stokroć trudniej wskazać, co w aktualnych warunkach można zrobić by problemy rozwiązać. Musiałbym z satysfakcją przyjąć oświadczenie niektórych Panów, że uważają rewizję Konstytucji za konieczność państwową. Mógłbym nawet osobiście być z tego zadowolony, że coś jednak musiało wpłynąć na Panów, skoro ton Panów przemówień o Konstytucji jest tak różny od tonu, w jakim Panowie wypowiadali swe opinie przy pierwszej debacie konstytucyjnej na plenum Sejmu z początku tego roku. Mógłbym ten głosy tłumaczyć bardziej optymistycznie, gdyby nie to, że Panowie równocześnie przez chęć obalenia Rządu bez możliwości zastąpienia go czymś innym – samą zasadniczą myśl rewizji Konstytucji, która musi właśnie znaleźć sposób na to, by tego rodzaju system obalania Rządu zupełnie nie mógł być robiony – chcecie zepsuć.

W ten sposób Panowie ideę poprawy ustroju państwowego faktami chcecie spaczyć. Tego Panowie nie zdołacie zrobić”.


Brak komentarzy: