Dłuuu....gi odczyt Ministra Kwiatkowskiego we Lwowie

Odczyt Pana Ministra Przemysłu i Handlu inż. Eugeniusza KWIATKOWSKIEGO
wygłoszony we Lwowie dnia 1 grudnia 1929 r. pod tytułem

ISTOTNE ZAŁOŻENIA W WALCE O NOWY USTRÓJ

Przed piętnastu zaledwie laty, w zupełnie niezwykłych okolicznościach, w obliczu największej wojny, jakąkolwiek ludzkość przeżywała, podjęta została walka o całość i niepodległość Państwa Polskiego. W rezultacie wysiłku zbrojnego żołnierza polskiego, który najdobitniej, najmocniej przemówił do narodów całego świata o konieczności rozwiązania „zagadnienia polskiego', oraz w wyniku szczególnie sprzyjających okoliczności, nie mających analogii w przeszłości i prawie niemożliwych do powtórzenia w przyszłości, powstało zjednoczone i wielkie, samodzielne politycznie i gospodarczo, Państwo Polskie. Zaledwie jednak przed paru laty zakończył się proces scałkowania ziem polskich i oficjalnego uznania naszych granic dzisiejszych. Jest to w życiu państw okres naprawdę bardzo krótki. Mimo to te lata nieszczęść i wysiłków, zniszczeń i rekonstrukcji, walk i zwycięstw – wydają nam się dziś tak dalekie, tak przeszłe i tak odległe, jak gdyby je oddzielała cała, wielka, wielopokoleniowa epoka historyczna. A równocześnie i niebezpieczeństwa, grożące naszemu rozwojowi, a nawet naszemu bytowi odsuwają się stopniowo w niepamięć.
Psychologicznie jest oczywiście zrozumiałym, że pokolenie, które samo przebyło tyle niedoli i nieszczęść, którego dobrobyt ostał zniszczony, które zostało wystawione na bolesne konsekwencje wielkiej wojny, instynktownie pragnie spokoju, możności poświęcenia się pracy nad odbudowaniem własnego warsztatu, własnego dobrobytu i praw do życie, gdy tymczasem z nieubłaganą logiką staje przed nim ciężki obowiązek i zadanie położenia mocnych i trwałych fundamentów dla rozwoju przyszłych pokoleń, zbudowania takich podwalin ustroju państwa, które zabezpieczą jak najpewniej i jak najlepiej całość, bezpieczeństwo, trwałość postępu i rozkwitu Rzeczypospolitej. Tylko świadomość wartości samodzielnego i niepodległego bytu państwa, tylko zrozumienie i ocena wielkości możliwego rozwoju naszego, jego warunków i dróg, które otworem stoją tylko przed państwem prawdziwie samodzielnym, oraz odczucie wszystkich sił, które już przeciwdziałają i przeciwdziałać będą temu procesowi z zewnątrz i wewnątrz państwa, mogą wykrzesać ze społeczeństwa polskiego niezbędny wysiłek, niezbędną moc, stanowczość i wytrwałość w zrealizowaniu tego naczelnego zadania, które ciąży na naszym pokoleniu.
Gdyby na chwilę mogli odżyć i stanąć przed nami ci, wszyscy wielcy mężowie stanu dawnej, historycznej Polski i ci, którzy mówili i pisali bezskutecznie „o naprawie Rzeczypospolitej” i o „przestrogach dla Polski”, i ci, którzy tę naprawę – wedle sił i współczesnych warunków – usiłowali w czyn wprowadzić, i ci, którzy w każdym prawie pokoleniu od stu kilkudziesięciu lat składali hojną ofiarę krwi, wolności i życia, w imię idei odbudowania własnego, niepodległego Państwa, musieliby z goryczą zawołać, że pewna część opinii polskiej niczego z dawnej historii się nie nauczyła, że nie stała się mądrzejszą i bardziej przewidującą po szkodzie, że niezależnie nieraz od najradykalniejszego nastawienia się w sprawach społecznych, przejęła na siebie bezkrytycznie w spadku dawny, najbardziej irracjonalny stosunek do Państwa ówczesnej Polski nie narodowej, lecz szlacheckiej, nie urządzonej i rządzącej, lecz sejmikującej i przekonanej, że Polska właśnie „bezrządem stoi”. Pierwsze szeregi tych grup, które nieraz, może nieświadomie, odbudować chcą dawne tradycje stosunku do Państwa, które w bezsile Rządu widzą kardynalny warunek realizacji własnych celów, własnej polityki i własnej siły, stanowią „ludzie partii”. Każdy z nich przychodzi do Państwa ze swoją własną wypieszczoną doktryną. Programu Państwa, urządzonego odpowiednio do szczególnych warunków jego bytu, odpowiednio do jego wielkich zadań, wyposażonego w siły niezbędne do przełamania i odparcia wszystkich, spiętrzonych przed nim trudności, programu, który musi być i może być realizowany niezależnie od aspiracji poszczególnych grup politycznych i społecznych, on nie widzi lub widzieć nie chce. Chce mieć Polskę zbudowaną, urządzoną i rządzoną nie tylko wedle własnej recepty, wedle ekskluzywnego interesu tej grupy, której wyrazicielem i przedstawicielem sam siebie mianował, ale nawet rządzoną i urządzoną przez własnych ludzi, gdyż do innych nie posiada najmniejszego zaufania. „Jak zawsze i wszędzie nie program, ale ludzie będą dla tych mas kryterium zamierzonego dzieła”, stwierdza naczelny organ narodowej demokracji (Gazeta Warszawska) dnia 19 listopada tego roku. Partii tych i partyjek jest w Polsce liczba spora. Programy ich wzajemnie stanowią często linie wichrowate, nie posiadające żadnego punktu stycznego. Obowiązująca przy wyborach do ciał ustawodawczych ordynacja wyborcza spowodowała, że na czele tych partii potworzyły się małe oligarchie, rządzące w sposób bezapelacyjnie dyktatorski, negocjujące ze sobą, jak gdyby reprezentowały państwa udzielne, nieusuwalne, ani nie odpowiedzialne przed nikim, a więc nie posiadające podstawowych warunków dla utworzenia rozumnego i trwałego kompromisu, niezbędnego dla utworzenia jednolitego Rządu, prowadzącego pracę pozytywną, a nie oddanego nieustannej a bezproduktywnej, wewnętrznej walce podjazdowej. W jednym tylko wypadku oligarchie te są zdolne do zawieszenia broni w walce wewnętrznej, to jest gdy idzie o ich własny byt, o ich zagrożony interes, o system reform, poddających i ich działalność krytyce i kontroli społeczeństwa.
Poza tymi oligarchiami biorącymi często personalnie początek swój jeszcze w stosunkach przedwojennych, a więc nastawionych na działania wobec jednego z państw zaborczych, stoi olbrzymia większość społeczeństwa. Są to ludzie nie doktryny, ale realnej pracy na różnych odcinkach, rolnicy, robotnicy i pracownicy przemysłowi, kupcy, rzemieślnicy, urzędnicy państwowi, reprezentanci wolnych zawodów, którzy nie żyją profesjonalnie ani z partii, ani z doktryny. Oczywiście, że i oni mają mniej lub więcej sprecyzowane swoje poglądy polityczne i społeczne, ulegają nastojom chwili lub umiejętnej agitacji „ludzi partii”, i oni mają swoje sympatie i niechęci prorządowe lub antyrządowe, falujące i wahające się pod wpływem realnego kształtowania się i własnych warunków życiowych lub opinii ludzi, których darzą swoim zaufaniem. Oni nawet usiłują dać wyraz swoim własnym przekonaniom przez spełnianie obywatelskiego obowiązku w akcie głosowań i wyborów. Ale ich związek z partią jest luźny w tym znaczeniu, że nie widzą w niej celu samego w sobie, że idzie im o interes spraw publicznych, a nie interes ludzi lub interes oligarchii. Jestem też głęboko przekonany, że gdyby oni mieli możność osobistego zbadania całego, skłębionego mechanizmu fałszów, które są im do wierzenia podane, to w olbrzymiej większości często zrewidowaliby swe poglądy na sprawy publiczne, które dziś wyznają.
Do pierwszych, do „ludzi partii” nie mam zamiaru przemawiać; wiem, że tych żadne argumenty nie przekonają, choćby one dotyczyły samego bytu i całej przyszłości Państwa. Chcę mówić natomiast do tych wszystkich, dla których argument oznacza choćby obowiązek zastanowienia się i przemyślenia sprawy. Chcę mówić dziś o najistotniejszych, najgłębszych, najbardziej podziemnych źródłach walki i zmagań się wewnętrznych o samą linię kierunkową fundamentów państwowych, zmagań się, które przybierają coraz ostrzejsze formy i być może jeszcze się zaostrzą, które dla „ludzi partii” są może „rozgrywką”, a które dla Rządu związanego najściślej z osobą Marszałka Józefa Piłsudskiego są ciężkim nakazem obowiązku i nakazem poczucia odpowiedzialności historycznej.

Pierwszym fałszem, który w najszerszej mierze przesącza się do społeczeństwa, jest twierdzenie, że cała walka z partiami sejmowymi jest złośliwym wymysłem obozu tak zwanej „sanacji”, obozu „pomajowego”, że jest parawanem, za który obecny Rząd czy obecny system chce ukryć swoje autokratyczne zapędy. Sejm, a raczej jego oligarchie partyjne chcą kontrolować politykę i rachunki Rządu, chcą krytykować działalność władz państwowych, badać sprawozdania Najwyższej Izby Kontroli, chcą oskarżać i wołać o Trybunały Stanu, a Rząd zamiast tego wskazuje na konieczność rewizji Konstytucji, domaga się rzeczowej dyskusji nad budżetem i przeszkadza Sejmowi w normalnym i pogodnym toku obradowania, wedle uświęconych Konstytucją praw jego i zwyczajów obowiązujących do połowy 1926 roku.
Drugim fałszem, który z coraz większą siłą jest podawany do wierzenia społeczeństwu, ma być programowe dążenie Rządu do ograniczenia praw demokracji, do narzucenia ustroju, łamiącego prawa najszerszych pracujących warstw ludności, oraz zniweczenia prawa kontroli społeczeństwa nad działalnością polityczną, gospodarczą i finansową Rządu.
Zanim na te zarzuty, podstawowo ważne dla omawianego tematu, odpowiem, niech mi wolno będzie wskazać, że walka o uregulowanie stosunku Sejmu i specyficznych uprawnień oligarchii partyjnych do Rządu nie jest wymysłem nowym, dzisiejszym, pomajowym. Zagadnienie to stało w całej pełni i całej jaskrawości już przed Polską XVII i XVIII wieku. W zasadniczych kwestiach nic w nim nie uległo zmianie. Walka toczy się wciąż na tej samej płaszczyźnie i prawie, że tymi samymi metodami. Gdy najbardziej oświeceni mężowie stanu i publicyści wołali o stworzenie sprężystej władzy wykonawczej, zdolnej do pokonania zamachów obcych na całość i bezpieczeństwo państwa, to ówczesna pseudo demokracja szlachecka, wysługująca się egoistycznej oligarchii możnowładców, krzyczała „veto” pod pretekstem obrony parlamentaryzmu stanowego. Gdy ci sami mężowie stanu wołali bezustannie o stworzenie regularnej armii, to inni twierdzili, że najlepszą formą jest milicja szlachecka „pospolite ruszenie”, a silna armia oznacza „absolutum dominium”, oznacza przewagę Rządu, władzy wykonawczej nad sejmującą demokracją. Gdy wreszcie niejeden z przewidujących ludzi domagał się praw dla miast i zwiększenia podatków od wsi, w oparciu o uwłaszczenie włościan i reformę agrarną, to dla innych stanowiło to hasło naruszenia uświęconych Konstytucją praw i przywilejów.
Biorę obecnie do rąk pracę Stanisława Staszica z końca wieku XVIII, gdzie w niezwykle jasnej syntezie te długotrwałe a bezskuteczne walki i zapasy o właściwy ustrój państwa, o stosunek sejmów do „magistratury praw wykonania służącej”, to jest do rządu, są przedstawione w taki sposób, że i dziś nic ze swej aktualności nie utraciły. Tak więc w „Uwagach nad życiem Jana Zamoyskiego” po charakterystyce targów, przekupstw i prywaty na sejmach elekcyjnych, wnoszących stale zamęt do życia publicznego, znajdujemy następujące ustępy, charakteryzujące ogólnie działalność polskich sejmów, a w szczególności ich stosunek do królów i rządów. Czytamy więc:
1582 roku na pierwszym sejmie po skończonej z wielką sławą …. wojnie moskiewskiej, obywatele jeszcze do elekcji królowi zawistni, kłócili przez dni kilka Izbę, osobistymi sprawy czas sejmowy opisany zwlókłszy, nie dozwalali królowi radzić o publicznych potrzebach”.
Król Batory, który wielkie był powziął myśli, nawet oświadczyć ich Narodowi na sejmie sposobu nie znalazł. Tak jest łatwo na polskich sejmach czas wyznaczony publicznej radzie przywłaszczyć osobistości”.
Za tegoż Zygmunta (III) kiedy kozaki Podole łupili, Michał, Wojewoda Wołoski, Pokucie ogniem niszczył, Karol, Książę Sudermański, Inflanty zabierał i wiele innych nieprzyjaciół na Królestwo Polskie zmawiało się, samoiści obywatele, zapomniawszy, że z wszystkiemi i oni ginąć muszą, na sejmach chwycili się wszystkich sposobów z przywary sejmowania wynikających, dla stracenia czasu. Na koniec osobiste sprawy o Krakowskie i Kujawskie biskupstwa wmieszawszy, wszystkim posłom krzyczeć, ale nikomu radzić nie pozwolili”.
Magistratura praw wykonywania strzegąca (Rząd), będąc przez władzę prawodawczą ustawicznie podchodzona, nienawidzona i prześladowana, w narodzie troskliwym żadnego ku sobie zaufania nie doznając, we wszystkich przedsięwzięciach … nieskończone przeciwności, kłótnie i zmartwienia widząc, sprzykrzy sobie, opuści się, na koniec wcale trwać będzie nieczynną. Przykładem tego nieszczęśliwego państw stanu jest Królestwo Polskie”.
Czyż obraz ten tak jaskrawy i tak smutny, nie powtórzył się w pierwszych sejmach nowej, odrodzonej Polski, tylko w formie jeszcze bardziej jaskrawej, jeszcze bardziej zatrważającej.
Jestem zupełnie daleki od chęci twierdzenia, że obecny system rządzenia nie popełnił błędów, pomyłek lub przeoczeń.
Posiadamy administrację młodą, niewyrobioną, wychowaną na błędach, odziedziczonych po administracji austriackiej i rosyjskiej. Objęliśmy w spadku system biurokratyczny, centralizacyjny, który w pierwszych latach naszej samodzielności z zamiłowaniem pogłębiliśmy i rozszerzyliśmy. Setki instytucji komunalnych, społecznych, przedsiębiorstw prywatnych niedomaga z powodu braku odpowiednio wyrobionych i przygotowanych ludzi. Państwo nie miało innego rezerwuaru ludzi do dyspozycji, jak ten, z którego korzysta cała Polska, z tym tylko, że wobec szczupłości środków budżetowych i bezmiaru potrzeb inwestycyjnych niecierpiących zwłoki, musi wynagradzać swych pracowników gorzej, niż instytucje prywatne. Czyż może ktoś – będący przy zdrowych zmysłach – domagać się, by kilkunastu ministrów mogło w okresie kilku lat stworzyć taki system administracji państwowej, która by nie popełniła żadnego błędu, żadnego przekroczenia ?
Z całym poczuciem obiektywizmu twierdzę jednak, że obecnie jest znacznie lepiej, niż za czasów rządzenia w Ministerstwach przez oligarchie sejmowe.
Przed majem 1926 roku regularnie co kilka miesięcy rząd był obalany i to w ten sposób, że nie szło już o wymianę na fotelu ministerialnym tej czy innej osoby, ale o zmianę całego systemu rządzenia. Najdłużej utrzymywał się przy władzy rząd, który jako system na forum sejmowym zaakceptował i stosował korupcję partii i posłów. Jakże przerażającą treść posiadają protokoły kontroli przeprowadzonej w jednym z banków państwowych za lata sprzed okresu majowego. Schemat tych licznych afer prawie jest jednolity. Jakieś nieznane osoby zgłaszają się o pożyczkę i to wysoką pożyczkę, rzekomo na uruchomienie fabryki, banku, spółdzielni. Komitet bankowy stwierdza, że przedstawiony interes nie istnieje, jest fikcją, że osoby nie zasługują na zaufanie. Następuje adnotacja, że petentów popiera partia lub poseł sejmowy taki i taki. Komitet bankowy stawia jednak wniosek na odrzucenie podania, po czym następuje uwaga: na telefoniczną dyspozycję Ministerstwa Skarbu udzielić pożyczkę. Oczywiście wszystkie formalności zostały przecudnie prawnie załatwione, tak iż nawet procesu w takiej sprawie wytoczyć nie można. Bodaj też ani jedna suma nie została w całości zwrócona. Ale formalnie, papierowo wszystko było w takim porządku załatwione, iż nawet kolegium NIK nie postawiło wniosku o powstrzymanie się z udzieleniem absolutorium odnośnemu Rządowi.
Produkcja sejmów w dziedzinie ustawodawstwa za pierwszy okres ośmioletni przedstawia rezultat bardzo nikły. Ani najważniejsze ustawy gospodarcze, ani reforma walutowa, ani naprawa ustroju podatkowego, ani też najważniejsze ustawy dotyczące samorządów, przedsiębiorstw państwowych, wielu zagadnień socjalnych nie zostały w tym czasie załatwione, mimo że wówczas sejmy obradowały prawie w permanencji, rządy zaś nie były wówczas w stanie choćby w najmniejszym stopniu wpływać na bieg obrad sejmowych, a przynajmniej niektóre projekty ustaw od szeregu lat spoczywały w komisjach. Najbardziej podstawowe ustawy, unifikujące politycznie i gospodarczo cały obszar Państwa, zostały wydane dopiero w latach 1927/1928, w formie dekretów Prezydenta Rzeczypospolitej, na podstawie specjalnych pełnomocnictw, udzielonych Rządowi. Natomiast, gdy Rząd – nie posiadając odpowiednich uprawnień do samodzielnego zreformowania ustroju podatkowego – wniósł swój projekt, obejmujący wstępne zagadnienia do Sejmu, Sejm projekt ten odrzucił. Można oczywiście zgodzić się z tym, że projekt rządowy mógł się wydawać Sejmowi złym i nieodpowiednim, ale w takim razie obowiązkiem Sejmu było wobec ważności i pilności zagadnienia postawić na to miejsce inny, lepszy projekt i to nie dla celów demagogicznych, ale rzetelnie, w ten sposób, by go jak najprędzej w obowiązującą ustawę zamienić.
W sprawie budżetu w okresie przedmajowym istniała zupełna supremacja Sejmu nad Rządem. Panowała nawet duża harmonia wśród władz państwowych, widmo Trybunału Stanu nawet w umyśle choćby jednego posła się nie zjawiło, w odniesieniu do zagadnienia budżetowego. A przecież równowaga budżetu państwowego i stabilizacja waluty, to postulaty tak kardynalne, jak powietrze i chleb dla życia ludzkiego. Tymczasem budżety były wówczas stale niezrównoważone, a druga inflacja była klęską równą przegranej wojnie, bo kosztowała setki milionów strat całe społeczeństwo. W zagadnieniu budżetowym należy operować cyframi, bo one właśnie są najwymowniejsze. Tak więc w drugiej połowie roku 1924 (tj. w tym okresie, w którym waluta była faktycznie wprowadzona w obieg i ustabilizowana i który z tego właśnie względu nadaje się do porównania z okresami obecnymi), średnie miesięczne wydatki państwowe wynosiły 259,3 milionów złotych obecnych. Były to wydatki wypompowane ze społeczeństwa, obracającego daleko mniejszymi środkami pieniężnymi, niż obecnie, przy mniejszej produkcji i mniejszej konsumpcji. W drugiej połowie roku 1928 średnie miesięczne wydatki osiągają cyfrę 244 milionów zł, a w pierwszym półroczu 1929 roku spadają do 236 milionów. Należy jednak przy tym wprowadzić tutaj dwie korektywy. W roku 1929 wzrosły miesięczne wydatki na oprocentowanie i amortyzację nowych pożyczek, które wówczas nie istniały, oraz zwiększone wydatki na renty inwalidzkie, które sumarycznie miesięcznie wynoszą około 20 milionów. Poprawka , nie mniej ważna, odnosi się do strony jakościowej budżetu. Cóż to za dzieła trwałe, pozwalające całemu społeczeństwu rozwijać swój dobrobyt, pozostały w efekcie miesięcznych wydatków, wynoszących przy uwzględnieniu poprawki pierwszej ponad 40 milionów więcej, niż obecnie ? Czy może budowano drogi, koleje, mosty, regulowano rzeki, prowadzono lub subwencjonowano inwestycje komunalne, wznoszono gmachy państwowe, lub budowano fabryki nawozów sztucznych, meliorowano grunta, czyż pozostawiono rozbudowaną Gdynię lub może flotę handlową ? Nic podobnego, budżet był konsumpcyjny, a pieniądze zginęły bez śladu, jak kamfora. Oczywiście za aprobatą Sejmu, zgodnie z przewidywanym planem, z aprobatą Najwyższej Izby Kontroli i orderami dla dymisjonowanych ministrów.

Natychmiast muszę prosić o wybaczenie, jeżeli na chwilę wyskoczyłem poza ramy zimnej argumentacji, ale w tej paradoksalnej sytuacji, w której ze strony Sejmu rozlega się dziś wołanie na cały kraj o oszczędność, o kontrolę nad wydatkami Rządu, w której Trybunał Stanu, zgodnie z pożądaniem oligarchii partyjnej, miałby niejako urzędować w permanencji i gdy się równocześnie stwierdza bezkarność ogromu grzechów przeszłości tego samego systemu sejmowego, ma się poczucie gry jakiejś tragicznej farsy.
A następnie dziedzina walutowa. Były w ubiegłym wieku przykłady oszustwa walutowego, dokonanego przez panujących na własnych narodach. Wydawano świadomie fałszywą monetę i bito na niej stempel urzędowy wysokiej wartości. W Polsce wprawdzie bez świadomości skutków, ale z aprobatą milczącą Sejmu, zostały kilkakrotnie dokonane fatalne eksperymenty walutowe w pierwszych latach niepodległości. Pożyczka Odrodzenia i tzw. pożyczka premiowa były pierwszym jaskrawym przykładem, iż od najbardziej patriotycznej części ludności w kraju i na emigracji wyciągnęło się nieraz naprawdę ostatnie oszczędności w formie pożyczki państwowej, by przez dewaluację zwrócić ją ułamkiem istotnej wartości. W latach zaś 1925 i 1926 państwo zostało zasypane bezwartościowym bilonem, którego stosunek do obiegu biletów bankowych, posiadających skromne pokrycie, musiał zaprowadzić matematycznie nieuchronnie do katastrofy inflacji i strat, które dotknęły najszersze masy społeczeństwa. Jeżeli bowiem obieg biletów bankowych, już wedle dzisiejszego parytetu i dzisiejszej siły nabywczej pieniądza, wynosił w połowie roku 1926 – 521 milionów zł, to równocześnie obieg niepokrytego bilonu wynosił analogicznie ponad 535 milionów, to jest 103% w stosunku do obiegu biletów bankowych. Zapas kruszcu i walut wynosił tylko 213 milionów zł, a przy uwzględnieniu nowego, obecnie obowiązującego parytetu walutowego 367 milionów. Jakże te cyfry wyglądają zupełnie inaczej w połowie roku 1929. Zapas kruszcu i walut zwiększył się prawie trzykrotnie, wynosząc ponad 1,065 milionów, a obieg biletów bankowych dosięga cyfry 1,300 milionów, podczas gdy obieg bilonu został zredukowany do cyfry normalnej to jest do 234 milionów, czyli do 18% obiegu biletów bankowych. W ten sposób waluta chora i zarażająca chorobą cały organizm gospodarczy została całkowicie uzdrowiona.
Jak potężny zaś ciężar nakłada na całe życie gospodarcze Państwa szczególnie ukryta zatajona inflacja, wskazać może studium bilansów bankowych i prywatnych spółek akcyjnych, które prawie bez wyjątku wychodzą w tych latach ze stratami. Szkody wynikłe stąd dla Państwa nie są po dzień dzisiejszy zamknięte i zlikwidowane, wiele instytucji gospodarczych w ogóle nie zdołało już się podźwignąć od tego czasu, uzdrowienie niektórych instytucji, ze względu na ich interes publiczny musiało spaść na Państwo i banki państwowe, a wreszcie fakt ten zaciąży jeszcze długo na zagranicznym kredycie Polski oraz na procesie oszczędności wewnętrznych społeczeństwa, przestraszonego, że w ogóle brak jest stałości w najbardziej podstawowych elementach i funkcjach państwowych.
I tak moglibyśmy iść w analogicznych rozważaniach dalej i dalej. W dziedzinie konsekwentnej akcji, gospodarczo i programowo pomyślanej, dotyczącej rozwoju handlu zewnętrznego i aktywizacji bilansu handlowego, nie zostało wówczas zrobione nic poza rozwojem importu i to nie surowców i maszyn, lecz poza importem towarów gotowych, które możemy sami produkować. Ta polityka ma swoje długotrwałe konsekwencje, co jednak nie przeszkadza „ludziom partii” wystawiać dziś namiętnie postulatu „aktywizacji bilansu, zniszczonej ich własną polityką”. Banki państwowe założyły szerokie podstawy pod rozwój etatyzmu, udzielając licznym firmom olbrzymich sum w formie kredytu krótkoterminowego na cele inwestycyjne, a więc z pełną świadomością, iż firmy te nie będą w stanie tego kredytu spłacić, czyli, że w przyszłości przedsiębiorstwa te muszą przejść na własność banku, względnie pod kontrolę Państwa, i w ten sposób rozszerzyć ramy tak zwalczanej dziś przez samych i istotnych jej twórców polityki etatystycznej. Drogi zostały zaniedbane, koleje podupadły, inwestycje o charakterze ogólnopaństwowym zostały przerwane, za to zaś namnożono bezsensownych kontraktów między państwem a instytucjami prywatnymi, co do których z góry było wiadome, iż dotrzymane być nie mogą i nie będą. Zakontraktowano więc olbrzymią ilość wagonów kolejowych, lokomotyw, amunicji, poczyniono kontrakty na dzierżawy lasów państwowych i fabryk, które, jako fatalne w skutkach, ze szkodą Skarbu, musiały być następnie w wielu wypadkach rozwiązane lub ograniczane. Zaciągnięto dla Państwa na uciążliwych warunkach krótkoterminowe tzw. „parszywe” pożyczki, zużyte na podtrzymanie kursu chorej waluty, którego absolutnie podtrzymać nie można było. Eksperyment ten wyglądał tak, jak gdyby ktoś olbrzymi pożar zamierzał opanować w ten sposób, że płomień chce pomalować na czarny kolor farbą olejną i w ten sposób udowodnić, że pożaru już nie ma. Bezrobocie zostało doprowadzone do olbrzymiego napięcia, gdy równocześnie produkcja i konsumpcja z miesiąca na miesiąc spadały. Wszystko to swymi konsekwencjami spadło na barki rządów pomajowych. Jakie różnice zaszły w tej dziedzinie w ostatnich kilku latach, możemy stwierdzić na przykładzie Polskiego Śląska, gdzie statystyka zagadnień gospodarczych doprowadzona jest do bardzo wysokiego poziomu. Tak więc całkowita wartość produkcji górniczo – hutniczej na Śląsku wynosiła w roku 1925 – w tym przynajmniej w połowie złotych już zdewaluowanych – około 760 milionów zł, przy czym wartość samej produkcji węgla wynosiła 288 milionów. Robotników w tym samym roku pracowało na Śląsku w górnictwie i hutnictwie 132 tysiące, a całkowita suma wypłaconych zarobków wynosiła 199 milionów. W roku 1928 zaś sumaryczna wartość produkcji wynosi już 1,500 milionów (w tym węgla około 520 milionów), liczba zatrudnionych robotników wynosi 133 tysiące osób, a sumaryczne zarobki ponad 360 milionów. Analogiczną ewolucję przechodzi cała Polska, przy czym, jak widać, bezrobocie opanowane zostało głównie przez uruchomienie przemysłu przetwórczego. Rozbudowa Gdyni wyglądała w tych latach śmiesznie, nie tyle z powodu bardzo małych sum, które na ten cel przeznaczano, ale głównie dlatego, że program sam nie był uzgodniony i gdy jedno Ministerstwo próbowało budować port handlowy, to drugie opracowywało na tym samym miejscu plan rozbudowy uzdrowiska, a trzecie forsowało plan kolonii rybackiej – przy czym jeden program zupełnie zasadniczo wykluczał każdy inny.
Z tej nieprzebranej studni paradoksów przedmajowych można by czerpać fakty po prostu bez kresu. Ale tu nie o ilość faktów idzie, tylko o ich konsekwencje polityczne i ustrojowe.
Jestem tego zdania, że w olbrzymiej większości wypadków nie ponoszą tu winy byli ministrowie, wyznaczeni lub aprobowani przez partie sejmowe i tzw. konwent seniorów. Przeważnie byli to ludzie przejęci najlepszą wolą, nieraz wybitni, ale bezsilni wobec panującego systemu. Olbrzymią część swego czasu pracy spędzali w Sejmie, na plenum, na komisjach, w klubach lub na naradach z poszczególnymi posłami. W tym samym czasie panowie posłowie przebywali w ministerstwach, konferując z dyrektorami departamentów i referentami, dawali wskazówki, domagali się koncesji, kontyngentów, a nawet omawiali kandydatury następcy urzędujacego ministra. W ten sposób czynili go śmieszną figurą w ministerstwie, a w Sejmie rozbijali szczątki jego autorytetu, wymyślaniem w formach najbardziej nieparlamentarnych, którego jednak w odniesieniu do siebie nie tylko nie znoszą, ale nawet uważają to za obrazę Państwa. Cóż mógł ten człowiek, zwany ministrem, w tych warunkach uczynić.
Miał za sobą jedną tylko prerogatywę: był de facto nieodpowiedzialny. Mandat jego – nie mam na myśli strony formalnej – nie pochodził z rąk Prezydenta Rzeczypospolitej, więc w stosunku do Niego normalnie nie czuł się związany „kwestią zaufania”. Wobec parlamentu – był odpowiedzialny de iure, ale nie de facto, bo albo postępował zgodnie ze wskazaniami lub aprobatą oligarchii partyjnej, tworzącej chwilową większość, albo też przestawał być ministrem. Oligarchia sejmowa również nie ponosiła jakiejkolwiek odpowiedzialności, dla niej bowiem nie istniała odpowiedzialność ani de iure, ani de facto. Jedyne możliwe votum zaufania lub niezaufania, sprawdzone teoretycznie przez akt społeczeństwa w chwili wyborów, zostało przekreślone przez ordynację wyborczą, która za pomocą listy państwowej wprowadzała do Sejmu kandydatów, na których nikt w całym kraju nie oddał ani jednego głosu.
I oto teraz powstaje w całej pełni nasz dylemat ustrojowy. Gdzież jest ten człowiek w Polsce, który by został obarczony choćby odpowiedzialnością moralną i za obie inflacje, i za nierównowagę budżetową, i za zdewaluowanie w dobrej wierze zakupionych przez społeczeństwo pożyczek państwowych, za umowy kolejowe, wojskowe, Żyrardów i Projekty, za spekulacyjne pożyczki partyjne w bankach państwowych, za nikczemną i dziką agitację przeciwko Prezydentowi Narutowiczowi, za zaniedbania ustawodawcze, za te wszystkie winy i błędy, które zahamowały odbudowę i odrodzenie gospodarcze i polityczne Państwa na szereg lat? Takiego człowieka w Polsce nie ma, jak go i w ubiegłych latach nigdy nie było, bo zło wynikało z systemu, a system był prawem pisanym i zwyczajowym. Paradoks tego zaś prawa polegał na tym, że odpowiedzialność „de iure” i władza rozdzielone zostały w państwie w sposób odwrotnie proporcjonalny, to znaczy im większa władza, tym mniejsza odpowiedzialność, a sama władza rozdzielona została w odwrotnym stosunku do wymagań kwalifikacji moralnych i rzeczowych.
Przeprowadzenie zmiany tego stanu rzeczy zainicjował i wziął na swoje barki w imię spokojnej przyszłości Polski, Marszałek Józef Piłsudski, mimo świadomości, iż zapłatą za to będzie nienawiść części obałamuconej opinii publicznej, zaagitowanej przez tych, w których doktrynę lub interes w ten sposób uderzył. Ale tylko On jeden posiadał siłę i moc dokonania zmian w panujących stosunkach i dlatego wie, że na Nim spoczęła odpowiedzialność historyczna. Mogłaby tak zwana opozycja na tej płaszczyźnie walki stanąć i nawet lojalnie ją prowadzić, jeżeli widzi lepsze sposoby rozwiązania istniejącego problematu. Ale nie należy okłamywać społeczeństwa, że jest to walka przeciwko reprezentacji narodowej, jako takiej, gdyż nie kto inny, tylko Marszałek Piłsudski sam ją powołał do życia i wielokrotnie przed uzyskaniem w roku 1918 niepodległości podkreślał dobitnie wobec swoich i wobec obcych, niezależnie od osobistych konsekwencji, że istotnym czynnikiem składowym wolnego państwa jest jest jego wolny, z aktu powszechnych wyborów wychodzący, demokratyczny parlament. Gdyby pragnął unicestwienia Sejmu – mógł to wielokrotnie, prawie bez tarć i walki, wykonać. A jednak zawsze szukał i szukać będzie do ostatecznych granic dobra państwowego, rozbudzenia tej jednej myśli, że ustrój w Polsce zbudować należy nie wedle oderwanej doktryny, nie wedle wzorów, skopiowanych za granicą, ale wyłącznie wedle naturalnej fizjologii sytuacji i warunków, w jakie Polska w Europie jest wciśnięta i wtłoczona. Rząd musi być usytuowany tak pod względem kompetencji prawnych, by mógł wypełniać olbrzymie zadania, wciśnięte na jego barki. Musi posiadać większą stałość i zdolność pozytywnej pracy, niż rządy państw zagospodarowanych i zabezpieczonych wszechstronnie, bo nasz dystans w wyścigu pracy jest nieporównanie większy. Musi szukać oparcia również w zaufaniu Prezydenta Rzeczy Rzeczypospolitej, gdyż On reprezentuje czynnik najbardziej stały w Państwie, najbardziej jedno linijny i moralnie najbardziej odpowiedzialny. Kontrola przedstawicielstwa narodowego nad rządem jest najistotniejszym wyrazem prawdziwie pojętej demokracji. Niezależnie od ogólnoświatowego ustroju parlamentarnego, prawo to w warunkach normalnych i uregulowanych – nie może utracić – również i w rozumieniu rządu – nic ze swej mocy i swego waloru. Ale polski Sejm musi się wyrzec raz na zawsze, nie pod wpływem nacisku chwilowych stosunków, ale w imię zrozumienia państwowej racji stanu i logiki w budowie ustroju, chęci współrządzenia, bezpośredniego wdzierania się do administracji państwowej, a tym bardziej wyzyskiwania mandatu poselskiego dla załatwiania interesów osobistych lub partyjnych i programowego mącenia w narodowej kadzi.
Jego rolą jest przede wszystkim praca ustawodawcza, reprezentacja istotnych postulatów społeczeństwa, ogólna kontrola nad linią działalności Rządu, współpraca w dziedzinie budżetowej oraz ratyfikacji umów międzynarodowych, wymagających parlamentarnego zatwierdzenia. Krytyka działalności Rządu, rozwijana przez poważne partie polityczne, musi być rzeczową, musi wynikać ze zrozumienia dobra Państwa, nie zaś ze złośliwej demagogii. Wnioski budżetowe w Sejmie muszą się liczyć z kategorycznym postulatem równowagi budżetowej oraz z istotną sytuacją wewnętrzną i zewnętrzną Państwa, nie mogą natomiast być orężem dla jednania zwolenników poszczególnych ugrupowań, ani orężem targowania i kupowania koncesji dla partii. Musi być wreszcie pewna kategoria najważniejszych, bezspornych politycznie, wydatków państwowych, uznana przez Sejm za tak doniosłą, iż Rząd będzie mógł posiąść ściśle określone pełnomocnictwa dla automatycznego skierowania określonej części nadwyżek budżetowych na te właśnie cele państwowe. W końcu Rząd domaga się takiego usprawnienia metody prac sejmowych, by sprawy istotnie pilne i doniosłe dla całego Państwa mogły być załatwiane szybko i poważnie, z poczuciem odpowiedzialności, z nadaniem istotnej treści zasadzie, którą Sejm na swoim gmachu umieścił: „Salus Rei Publicae suprema lex esto”. Silny, sprężysty i odpowiedzialny Rząd, to nie jest synonim ani dyktatury, ani zaprzeczenia praw demokracji. Ale dyktaturą były właśnie rządy oligarchii partyjnej, pod której terrorem ginęły najpoważniejsze sprawy państwowe i społeczne. Ich szkodliwość dla Państwa, szczególnie znajdującego się w takim położeniu, jak Polska, rozumieli z całą jasnością najwięksi, najszczersi demokraci historycznej Polska, jak Staszic i inni, wyrażając niejednokrotnie opinię, że zarówno dla państwa, jak i przyszłości demokracji z dwojga złego nieskończenie lepszą byłaby dyktatura i samowładztwo jednostki, niż panowanie oligarchii skłóconych, zawistnych i zróżniczkowanych partii.
Nikt nie zamyka oczu na to, że to przewartościowanie pojęć, zakorzenionych w Polsce dziedzicznie i tradycyjnie, a pogłębionych niesłychanie na forum parlamentów państw zaborczych w okresie przedwojennym, jest bardzo trudne. Nie wystarcza tu bowiem samo papierowe zreformowanie Konstytucji w kierunku określenia i rozszerzenia uprawnień Prezydenta Rzeczypospolitej i Rządu, ścisłe ustalenie kompetencji ciał ustawodawczych, usprawnienie metod ich pracy, z których również niejako automatycznie musi wynikać ruch koncentracyjny w zakresie programów politycznych i społecznych ugrupowań partyjnych, ale przede wszystkim inne nastawienie mózgów i uczuć w stosunku do tych podstawowych zagadnień państwowych oraz do niezbędnej, lojalnej współpracy między Sejmem a Rządem.
Jednakże – pomimo wszelkich trudności i oporów – problemat ten musi być zrealizowany, choćby stopniowo, najpierw formalnie, ustawowo, a następnie pod względem rzeczowym. Domagają się tego najistotniejsze interesy ogólnopaństwowe i szczególna sytuacja, w której Polska zawsze się znajdowała i w przyszłości znajdować się będzie. Ta szczególna sytuacja, wymagająca szczególnie silnej i wytrzymałej konstrukcji ustrojowej demokratycznej, ale nie chaotycznej, wypływa zarówno z przesłanek politycznych, jak i gospodarczych.
Obecna polityka zagraniczna Polski pracuje dla utrwalenia pokoju, szuka dróg porozumienia, złagodzenia przeciwieństw, zapewnienia niezłomnego waloru dla obowiązujących traktatów międzynarodowych, szuka uczciwego i sprawiedliwego choć może nawet nieraz niepopularnego kompromisu. Czyż jednak ta niezłomna wola Polski, dzisiejszej i przyszłej, budowania porozumienia i współpracy, jest wystarczającą obroną przed wszystkimi niebezpieczeństwami ? Czyż jest jeszcze drugie społeczeństwo na świecie, które w tak tragicznie jasny i wyrazisty sposób może czytać w kartach własnej historii, że właśnie na jego odwiecznych ziemiach krzyżują się prądy potężnych sił obcych, sił domagających się w myśl nie tyle sprawiedliwości, ile własnej racji stanu, albo podporządkowania się Polski ich celom i ich polityce, albo jej zniszczenia przez podbój i podziały ? Wydaje mi się, że nie mam potrzeby głębszego analizowania tego zagadnienia, gdyż wiem, że wyczuwa je jasno i dokładnie każdy człowiek w Polsce. Jedno tylko należy uświadomić i stwierdzić: olbrzymia część biedy naszego kraju i trudności, wyrastających na każdym kroku, szczególnie w dziedzinie gospodarczej i wewnętrzno – politycznej – to właśnie bezpośredni rezultat utraty samodzielności politycznej, a więc tym bardziej po raz drugi na szwank jej narażać nam nie wolno.
Mniej może natomiast rozumianą jest szczególna sytuacja gospodarcza naszego Państwa. Dokoła tego zagadnienia krystalizuje się cały szereg problematów, z których każdy przedstawia olbrzymi dylemat, a niejednokrotnie nawet paradoks. Oto więc na przykład posiadamy państwo o wielkim obszarze, gdzie każdy prawie zakątek woła o zorganizowaną pracę ludzką. Zaniedbane drogi, nieuporządkowane, nieuregulowane rzeki, częste klęski powodzi, podupadłe miasta i miasteczka, bez ulic, bez planów regulacyjnych, bez kanalizacji, wodociągów, oświetlenia, bez budynków publicznych, zaniedbane gospodarstwa rolne, rozdrobnione i niezmeliorowane wielkie przestrzenie bagien i nieużytków, nierozbudowane linie komunikacyjne – wszystko to domaga się celowej, systematycznej, programowej pracy ludzkiej. A równolegle z tym powstaje piekące zagadnienie, co zrobić z wielkim przyrostem ludnościowym, wynoszącym rocznie około 400.000 głów. Emigracja po wojnie została znacznie utrudniona i ograniczona, zresztą, jako rozwiązanie zagadnienia ludnościowego, emigracja może być tylko paliatywem. Przecież zabiera ona jednostki najtęższe, najbardziej uzdolnione do walki życiowej, z państwa, którego każda piędź ziemi potrzebuje pracy ludzkiej. Z powodu jednak braku kapitałów, nie jesteśmy dziś w stanie zabezpieczyć pracy i znośnych warunków tym nowym legionom ludzi. W ten sposób deprecjonują oni samą wartość pracy ludzkiej na rynku, w ten sposób nieświadomie i bezwolnie przyczyniają się oni do pogłębienia i tak już zbyt głębokich w Polsce różnic socjalnych.
A zaraz obok drugi dylemat ludzi i pracy. Ponad milion gospodarstw rolnych w Polsce pracuje na obszarze od 1 do 5 ha na pojedyncze gospodarstwo. Ludzie ci chcieliby chętnie pracować 3 tysiące godzin rocznie i w tym leży problemat ich egzystencji. Ale warunki fizyczne nie dozwalają im tego. Ich zadania wyczerpują się w pracy kilkaset godzin w ciągu roku. W ten sposób wielka część ludności jest pozbawiona nie tylko możliwości produkowania kapitału, ale nawet zdobycia dla siebie i swych najbliższych znośnych warunków życia. Na chwilę bieżącą zostały niejako wszystkie możliwości przed tą wielomilionową rzeszą ludności, większą, niż ludność niejednego z samodzielnych państw europejskich, szczelnie zamknięte.
Nakreślone warunki i zjawiska powodują niestosunkowo niską konsumpcję wszelkich wyrobów i produktów na głowę ludności. W ten sposób ani olbrzymie źródła surowców, stanowiące niezwykłe, nieprzeciętne bogactwo Polski, nie mogą być należycie wyzyskane, ani ludność nie może znaleźć pożądanych warunków zatrudnienia; przemysłowiec, kupiec, rzemieślnik, nie wyzyskujący dostatecznie własnego warsztatu pracy i własnej organizacji z powodu ograniczonej konsumpcji, pobierać musi wysokie ceny za swe świadczenia i towary, ale mimo to na ogół zarabia mało. Wysokie ceny zaś ponownie kurczą konsumpcję i podnoszą koszta własne. Powstaje więc typowe błędne koło. Nawet wywóz nadwyżki produkcji, który by przyspieszył proces kapitalizacji, napotyka na niebotyczne trudności. Szereg naturalnych rynków zbytu został dla produkcji polskiej zamknięty lub ograniczony. Ekspansja na dalsze rynki zbytu wymaga dużych środków pieniężnych, kredytów, taniości produkcji, rozbudowanych dróg komunikacji lądowej i morskiej i wyrobienia handlowego, toteż może się ona rozwijać tylko stopniowo, w miarę rozbudowy warunków naturalnych.
Zadania ogólne mogą być stopniowo rozwiązane, jedynie przy intensywnej i celowej pracy twórczej Państwa. Nikt inny, tylko Państwo przez celowe inwestycje, otwierające nowe drogi rozwoju i pracy, produkcji i handlu, może stworzyć warunki podnoszenia i potęgowania dobrobytu społeczeństwa. Ale i te zadania, jak każde inne, wymagają środków materialnych i to środków olbrzymich. Kredyt zagraniczny jest dziś niezmiernie drogi i uciążliwy. Ponadto rządzi się on prawem fizjologicznym, mówiącym, że dogodny kredyt otrzymuje tylko ten, kto bez niego ostatecznie obejść się potrafi. Dla Polski więc – w pierwszej przynajmniej fazie – pozostają aktualne przede wszystkim środki wewnętrzne. Ale i tu powstaje natychmiast dylemat, którego rozwiązanie nie należy do najłatwiejszych. Jeżeli bowiem Państwo obciąży zbytnio gospodarstwo społeczne świadczeniami i podatkami, to może wprawdzie chwilowo stwarzać warunki pomyślnego rozwoju gospodarstwa społecznego w przyszłości, ale równocześnie przez nadmierne obciążenia podatkowe zabija tego właśnie człowieka, dla którego te warunki stwarza, oraz zabija w zarodku własne źródło dochodu. Jeżeli zaś Państwo obciążenia te zmniejsza, przekreśla tym samym możność prowadzenia podstawowych prac dla rozwoju gospodarstwa, które swego nadmiaru pracy i produkcji nie może spożytkować wówczas ani na rynku wewnętrznym, ani zewnętrznym. Takimi i podobnymi trudnościami przesycone jest całe życie wewnętrzne Polski współczesnej. W całej Europie istnieje nadmiar produkcji, z drugiej strony zaś niedobór płynnych środków pieniężnych i konsumpcji, co w rezultacie zaostrza konflikt pracy i kapitałów oraz powoduje klęskę bezrobocia. Rozwój międzynarodowej akcji w polityce gospodarczej i handlowej idzie w kierunku zabezpieczenia wszelkich interesów państw o wykończonej konstrukcji gospodarczej. Zawieranie korzystnych traktatów handlowych dla państw młodych i nowych, krystalizujących dopiero swą strukturę gospodarczą, staje się coraz trudniejsze. Dla Polski trudności te komplikują się niezmiernie, zarówno przez zrastanie się trzech dzielnic w jeden, jednolity organizm gospodarczy, jak też i z powodu odrębności ustrojowej W.M. Gdańska, znajdującego się we wspólnym obszarze celnym, oraz specjalnych zobowiązań międzynarodowych odnoszących się do Śląska. W tych warunkach prace Rządu stają się niesłychanie skomplikowane, wymagają niezwykłej czujności, szybkich, wciąż nowych decyzji wobec nowych, zmieniających się warunków. Każdy stracony w tym zawrotnym wyścigu pracy i organizacji rok jest już klęską, każde osłabienie Rządu – olbrzymią społeczną stratą.

Jakże wielkim złudzeniem w tych warunkach jest frazes, domagający się tak często od rządów nie czynów, ale deklaracji programowej. Walka o słowa, czcze i bez treści, wzrasta nieraz w Polsce do znaczenia świętości: pisma polityczne i partie toczą zawzięte boje o sformułowania w sprawach drugorzędnych, pochodnych, a nie wnikają w istotę niezwykłego położenia Państwa. Zasadniczy program, mający istotny walor, jest nie tylko narzucony przez samą sytuację, przez logikę faktów, ale od dawna, wielokrotnie był sformułowany.
Weźmy znowu do rąk Stanisława Staszica „Przestrogi dla Polski”. Czytamy tam:
Przemysł trzyma wagę w Europie. W którym kraju przemysł największy, do tego zbiega się pieniędzy najwięcej; w którym kraju przemysłu mało, ten w teraźniejszym porównaniu politycznym jest ubogi i słaby”.
W innym zaś miejscu zajmuje się Staszic zagadnieniem rolnictwa, mówiąc:
Rzeczpospolita, chcąc swój los zapewnić, chcąc się w równości z innymi państwy postawić, chcąc im wyrównać w podatkach, a tak, wyrównawszy w mocy, być poważaną i wolną, powinna koniecznie przy ustawie swojego rządu sposoby poprawy rolnictwa”.
A w „Uwagach nad życiem J. Zamojskiego” pisze:
Handel wewnętrzny jest najpierwszym i ze wszystkich handlów najużyteczniejszym. Ten całą staranność Rządu na siebie obracać powinien”, lub „Prócz Gdańska trzeba się starać o jak najwięcej portów” itd.
Cytowane myśli są tylko luźną ilustracją, świadczącą, od jak dawna dzisiejsze problematy były w Polsce aktualne. Całe jednak tomy podobnych programowych rozważań, w odniesieniu do zagadnień i politycznych, i gospodarczych, i agrarnych, społecznych, wojskowych i morskich można by cytować z dzieł wielu innych autorów dwu ubiegłych stuleci. Jeżeli zaś do niedawna, do chwili odbudowania Państwa Polskiego żaden realny ślad z tych programów w Polsce nie pozostał, przynajmniej jako ślad pracy polskiej, to winy tu nie ponosi ani sam program, ani nic nowego twórczego się nie stanie przez oddeklarowanie lub przepracowanie i zaktualizowanie starych myśli i wskazań, czy to przez pojedyncze partie polityczne, czy przez tych lub innych mężów stanu. Tu nie o program pisany lub mówiony idzie, nie o licytację lepszych lub gorszych komplikacji, nie o demagogiczne działania na wyobraźnię mas, lecz o to, czy postulaty, które już wytrzymały próbę życia, a nawet historii, wyrastające konsekwentnie z samej sytuacji Państwa, będą realizowane, czynie. Jeżeli siły Rządu spętamy w imię fałszywych doktryn, jeżeli skierujemy je do ustawicznej defensywy przed atakami wciąż zmiennych ugrupowań oligarchii partyjnych, jeżeli sami przekreślimy ustrojowo jakąkolwiek trwałość Rządu, rzucając go, jak balon, na mecz dwudziestu partii politycznych, jeżeli kilkusetgłowemu Sejmowi każemy rządzić, a Rządowi naradzać się i projektować, to oczywiście życia naszego nie posuniemy ani o krok naprzód. Szaremu, pracującemu człowiekowi wmawiać będziemy, że korzysta z najszerzej pojętych praw demokratycznych, egzekwowanych oczywiście tylko przez małą garść przywódców licznych partii, a równocześnie wtrącimy go w niewolę ekonomiczną i zależność, w której on wcale nie poczuje wartości i waloru tego pseudo demokratyzmu.
Ustrój, o który walczymy, który uważamy za punkt wyjścia dla stworzenia warunków lojalnej współpracy między władzą wykonawczą a władzą ustawodawczą, który uważamy za najbardziej zasadniczy warunek zabezpieczenia trwałości i całości Państwa i pomyślnego rozwoju gospodarstwa społecznego, ma służyć wszystkim warstwom nowej, demokratycznej Polski, nie zaś jednemu obozowi i jednemu rządowi.
My, zespół ludzi, idących wspólnie z Marszałkiem Piłsudskim, z całą najgłębszą wiarą i najmocniejszym przekonaniem o słuszności Jego programu, bylibyśmy osobiście najbardziej szczęśliwi, gdybyśmy mogli ujrzeć zrealizowaną naprawę Rzeczypospolitej, jej wzrastającą potęgę i wzrastający dobrobyt społeczny i odejść, jako ludzie prywatni, do warsztatów własnej umiłowanej pracy.
Żądanie od nas w tej chwili sprecyzowania, skodyfikowania w paragrafy niezbędnych zmian ustroju Państwa jest, wedle mojej opinii, zwykłym faryzeuszostwem. Konstytucja i jej naprawa jest najbardziej podstawowym zadaniem parlamentu. Kodyfikowanie tych zmian przez Rząd, bez przeprowadzenia nawet dyskusji zasadniczej w Sejmie, skierowałoby całą walkę na płaszczyznę sporów o słowa, o samo sformułowanie, a zaciemniłoby istotną linię, istotny charakter walki o przystosowanie ustroju do rzeczywistego położenia Państwa i do zasadniczych warunków rozwoju naszego życia. Na dziś – obowiązkiem naszym jest wskazać jedynie linię wytyczną w zagadnieniu niezbędnych, nieodzownych, dojrzałych już do decyzji zmian. Obowiązkiem Sejmu jest zajęcie stanowiska rzeczowego do tej wielkiej, naczelnej konieczności państwowej i sformułowania tych zmian. Rząd ustosunkuje się do każdego stanowiska Sejmu w sposób realny i pozytywny.
Kilka wieków życia dawnej, historycznej Polski i kilka lat życia wskrzeszonego, po największej wojnie światowej, niepodległego i zjednoczonego Państwa, upłynęło pod sztandarem supremacji Sejmu i supremacji zróżniczkowanego partyjniactwa, zaślepionego ułudą oderwanej doktryny, a nieraz ciasnego egoistycznego interesu. Oba okresy wydały opłakane rezultaty. Cóż dziwnego, że obecnie, w pierwszym okresie walki o stworzenie prawdziwego Rządu w Polsce, walka ta jest niezrozumiałą, fałszywie interpretowaną przez wielu ludzi w Państwie.
Przed nową Polską stoją zadania olbrzymie i skomplikowane. Musimy być silni i zorganizowani jako Państwo, albo stoczymy się ponownie ku zgubie. Utrwalenie wolności i samodzielności politycznej, zabezpieczenie rozwoju gospodarczego, wzmocnienie przez poczucie własnych sił polityki pokoju i współpracy międzynarodowej, trwałe podnoszenie stopy życiowej człowieka pracującego wzwyż, kierowane państwową racją stanu, a więc sprawiedliwe ustosunkowanie się do współżyjących z nami, a lojalnych wobec idei państwowej mniejszości narodowych – to są warunki, które stokrotnie silniej umocnią rzetelny rozwój demokratyzmu w Polsce, niż oderwana i mętna doktryna, nie rozróżniająca często w zacietrzewieniu między walką przeciwko Rządowi a walką przeciwko najistotniejszemu interesowi Państwa.
Było w okresie listopadowego powstania stronnictwo tak zwane Kaliskie. Wedle pism współczesnych Maurycego Mochnackiego, dewizą tego stronnictwa było: „Nie chcemy Polski, jeśli nie ma być ona urządzona i rządzona wedle naszej doktryny”. Musimy tę tradycję otrząsnąć ze siebie na zawsze i doszczętnie.
Obóz, który w chwili obecnej reprezentuję, który, składając się z różnych żywiołów, scentralizowany jest silnie poczuciem dysproporcji między interesem jednostki i partii a interesem Państwa i całego społeczeństwa Polski, interesem dnia bieżącego a interesem historycznej przyszłości, pójdzie wytrwale i niezłomnie drogą, wskazaną przez Marszałka Józefa Piłsudskiego. A droga ta, to konsekwentna organizacja Państwa, a nie anarchia, to równowaga władz państwowych, a nie przewaga sejmujących partii, to prawdziwa demokracja, a nie oligarchia, pełna haseł demokratycznych, to systematyczna praca dla dobra całości, a nie dla części, to cierpliwe budowanie nowych dróg rozwoju gospodarczego, a nie namiętne przerzucanie się z jednej krańcowej polityki do drugiej, to wreszcie współpraca wszystkich czynników państwowych w logicznym ustroju konstytucyjnym, a nie walka wszystkich przeciwko wszystkim.
Mamy wiarę w zwycięstwo ostateczne tych haseł, tak jak mamy niezłomną wiarę w ich Wodza.
Ale zwycięstwo tych zasad będzie zwycięstwem nie grupy lub partii, ale zwycięstwem Polski, zwycięstwem społeczeństwa całego, i to zwycięstwem największym i najtrudniejszym, bo Polski nad sobą samą, nad błędami przeszłości, które jak kłoda położyły się w poprzek jej rozwoju i jej pomyślnej przyszłości”.

Proponuję posty o podobnej tematyce:
KONIUNKTURA GOSPODARCZA
KONSTYTUCJA – ZMIANA
LWOWSKIE WOJEWÓDZTWO
Ponadto polecam korzystanie ze stale uzupełnianych indeksów:
ALFABETYCZNY INDEKS OSOBOWY
ALFABETYCZNY INDEKS MIEJSCOWOŚCI
MIEJSCOWOŚCI – UKŁAD WOJEWÓDZKI
INDEKS PAŃSTW
KALENDARIUM

Brak komentarzy: