Czerwone Gitary w Czerwonych Beretach Czechosłowację zajmują


     O „Dziadach”, o Komandosach, o Kuroniu i Michniku nie miałem najmniejszego pojęcia, a jakbym miał to nie widziałbym aby z tego powodu  gazety palić. Była taka jakaś zatęchła atmosfera – nic się od lat nie działo, a tu nagle w Czechosłowacji coś, to się gazety podpalało.
     W sierpniu byłem na obozie wojskowym w Nysie. W połowie miesiąca zacząłem odczuwać, że nie bardzo wiedzą, co z nami studentami zrobić. Przyczyna stała się jasna od 20, gdy dzień i noc przejeżdżały na południe czołgi. Autentycznie niektórzy oficerowie myśleli, że pójdą na wojnę, aby odzyskać Zaolzie.
     Osobiście (podkreślam raz jeszcze, że nie wypowiadam się nigdy w imieniu ani pokolenia, a używając formy „my” mam na myśli wyłącznie osoby, które mogę wymienić z imienia i nazwiska) głupio mi było, bo zawsze lubiłem wszystko co czeskie, ale nie było to odczucie powszechne. Słyszałem wiele opinii, że coś Polsce się należy, że czapkami tych tchórzliwych Czechów przykryjemy. No i te witze o Czerwonych Gitarach i Czerwonych Beretach (niby że Gitary miały pojechać do Czech, ale się zmieniły plany i sprytnie wysłano Berety), o Czterech Pancernych i psie, który jako jedyny do Czech nie pojechał, bo był człowiekiem. Ale tak w ogóle to czułem wokół siebie strach.
     Mam daleką rodzinę we Francji. Wtedy kontakty były ożywione, kuzyn przysyłał mi gazety, raczej „Le Figaro” niż „Le Monde” i sam opisywał, co się wtedy tam działo. Jak widziałem te zdjęcia z rozpędzania demonstracji studenckich, to myślałem, że to nasze ZOMO to były delikatne panienki w porównaniu z francuskimi wyjadaczami. A kudy tam Francuzom do ówczesnych specjalistów działających na amerykańskich campusach. Co praktyka, to praktyka.
     Przez cały rok wyjeżdżały do Izraela rodziny, w tym dwie które znałem dobrze. Wtedy mówiono raczej, że pozwalano im wyjeżdżać. Moi znajomi Żydzi nie chcieli mi powiedzieć dlaczego jadą tak daleko, tak się jakoś smutnie uśmiechali.

     Muzykę traktowałem wtedy wyłącznie konsumpcyjnie – na pocztówkach dźwiękowych były wszystkie najnowsze przeboje z Billboardu. Słuchałem Animalsów, Rolling Stonesów i Beatlesów, natomiast oszalałem na punkcie Blackoutu/Breakoutu. „Gdybyś kochał mnie”, „Na drugim brzegu”, wszystko. Miałem wszystkie pocztówki, single i LP. Pocztówki zdarte „do krwi ostatniej”. Koncert na Stadionie Śląskim, najgłośniejsza aparatura – podobno 100W – i Piotruś Nalepów wyprowadzony na estradę. Oni wtedy byli moimi Morrisonami.