Moja Babcia była KUCHARKĄ DOSKONAŁĄ. Nie miała specjalizacji, po prostu miała talent. Wszystkie Panie Mojego Życia były i są GOSPODYNIAMI WSPANIAŁYMI – czym sobie na to szczęście zasłużyłem ?
Babcia potrafiła przyrządzić każdą potrawę. Ponieważ zdolności te doskonaliła będąc przed II Wojną gospodynią „przy rodzinie” Powiatowego (czy nawet Wojewódzkiego) szefa weterynarii, nie były to tylko potrawy trywialne.
Jej „crème de crème” były wypieki, ze szczególnym naciskiem na torty. Prawie cały rok, szczególnie w maju (I Komunia) i przed Świętami realizowała w tygodniu po kilka zamówień specjalnych na te pracochłonne cuda domowego cukiernictwa. Do spożycia rodzinnego służyły kołocze (a nie ciasta) – makowce zawijane, serniki z różnymi wygibasami na ozdobę oraz „zwykłe” kołocze z kroszonką (nie kruszonką). Kołoczy przygotowywała Babcia 6 do 8 blach (format A-1 ?). Moim zadaniem było blach tych dostarczenie do piekarza na ul. Hibnera. Była to trasa krótka, gdyż urodziłem się (dosłownie – poród „domowy”) i mieszkaliśmy wtedy na ul. Barbary (obecnie Św. Barbary). Trasa powrotna była weselsza – wydłubywałem kawałki kroszonki. Reszta ciasta mnie nie interesowała. Podobnie było z makowcami i makiem, a serników pozbawiałem rodzynek. Oczywiście z umiarem. Transport odbywał się wózkiem drewnianym – takie to były koszmarne czasy wykorzystywania pracy dziecka.
Wędliny świąteczne dzieliły się na „kupne” - ze sklepu oraz „domowe”. Z kupnych najlepiej wspominam kiełbasy szynkowe, krakowską oraz myśliwska. Nie będę się rozpływał nad ich smakiem – to jest już banalne, lecz nad ich twardością i oskórowaniem. Myśliwska już przy zakupie nadawała się na wbijanie gwoździ, i o to chodziło. Szynkowa zawierała wyłącznie mięso, lecz nie była wędzona, w odróżnieniu od krakowskiej, która zawierała te same składniki, lecz była wędzona. Nie lubiłem krakowskiej, gdyż skórki nie udawało się zedrzeć do końca bez uszkodzenia kształtu kiełbasy. Poza tym były ok.
Domowe były szynki i polędwice. Peklowane, wiązane i dostarczane do wędzarni gdzieś w okolicach ul. Piaskowej, czyli daleko. Wędzarnia pracowała w poście na III zmiany, czasami po odbiór trzeba było stawiać się porą nocną.
Surowiec na wędliny domowe Babcia kupowała (przy moim udziale jako tragarza) u Rusinka koło Straży Pożarnej (Fajerdepo). Poza świętami kupowałem tam i zażerałem się ciepłymi bułkami, z masłem i okrawkami wędlin.
Po słodycze jechało się tramwajem 13 do Katowic, do „Delikatesów” MHD na Rynku. Mam je przed oczami i pamięcią powonienia zwłaszcza do dzisiaj. Kształt litery L. Po lewej mięso i wędliny, po prawej owoce, na wprost kawa, herbata i używki . Skręt w prawo – po lewej alkohole, po prawej słodycze.
Najintensywniejszy zapach wydzielała świeżo palona i ewentualnie na żądanie Klienta mielona kawa. Wędliny też pachniały, lecz były bliżej ogromnych, ciężkich drzwi. Ze słodyczy pamiętam wyłącznie czekoladę d. E. Wedel, kukułki i kopalniaki.
Ojciec, będąc łasuchem, po powrocie „z delegacji zagranicznej” zawsze twierdził, że czekolada d. E. Wedel była wtedy o niebo lepsza od belgijskiej czy szwajcarskiej.
Ale się rozpisałem. Jutro cdn.
Jeszcze tylko z Dziennika Zachodniego: przed Wielkanocą 3 kwietnia 1954 – Do Gdyni z Państwa Izrael dotarł statek „Czech”, na pokładzie którego znajdowało się 1.650 ton pomarańcz oraz 2 tony żyletek.
Proponuję posty o podobnej tematyce: |
CIEKAWOSTKI 1929 |
HANDEL ZAGRANICZNY |
ŚLĄSKIE WOJEWÓDZTWO |
Ponadto polecam korzystanie ze stale uzupełnianych indeksów: |
ALFABETYCZNY INDEKS OSOBOWY |
ALFABETYCZNY INDEKS MIEJSCOWOŚCI |
MIEJSCOWOŚCI – UKŁAD WOJEWÓDZKI |
INDEKS PAŃSTW |
KALENDARIUM |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz