FENIOLE – w czasach, gdy na parkietach siemianowickiego sportu z dużego „S” królowała piłka rowerowa, wśród elity młodzieży młodszej familoków Laurahuty na pierwszym, niekwestionowanym miejscu popularności małego „s” była dyscyplina zwana „feniole” (w niektórych sferach i rejonach określana „fenikami”).
Obszary opanowane przez fanów (graczy i kibiców, w zależności od aktualnego stanu zaskórniaków zmieniał się ich status) tejże dyscypliny sportowej łatwo było rozpoznać po stanie ścian ceglanych budowli i budynków (poza familokami należało zwracać szczególną uwagę na boczne ściany chlewików oraz komórek na opał. Jeżeli cegły do wysokości 120 cm były gładkiej faktury, bez dziur lub rowków, oznaczało to:
- marną jakość cegieł (miękkość, kruszoność – czyli skłonność do kruszenia się) lub twarde podłoże chodnikowe, wymagające od graczy – desperatów znajomości wyrafinowanych technik oraz ekstremalnego zacięcia do hazardu,
- niesympatyczne nastawienie dorosłych zamieszkujących luksusowe „aIncle” (apartamenty składające się z kuchni i jednego pokoju – nie mylić ze współczesnymi kawalerkami) omurowanego budynku.
jeżeli natomiast ściany przypominały tarcze strzelnicze używane przez osoby niesłusznego wzrostu lub wynik przejścia szympansa dysponującego super twardymi pazurami, to było to.
Grę tę uprawiano w okresach nie będących śnieżną zimą. Oprócz tego warunki pogodowe nie miały specjalnego znaczenia. Do rozgrywki niezbędne były jedynie: wzmiankowany mur o odpowiednich parametrach oraz dwóch zawodników płci męskiej (chyba że się mylę, lecz na nieparzystej stronie ulicy Sobieskiego, na Jagiellońskiej, Szkolnej, Trafalczyka wraz z przyległościami żeńska część subkultury młodszej młodzieży skupiała się głównie na skuwaniu na skakance oraz grze w klasy). Ilość kibicujących uzależniona była od klasy zawodników (klasy sportowej, nie szkolnej) oraz od pory dnia. Pora szkolna oczywiście w pewnej mierze negatywnie na tę ilość wpływała, pora dnia - niekoniecznie.
Najważniejszym jednakże elementem opisywanej dyscypliny były tytułowe „feniole”.
Definicja „feniola”: każdy, dostępny na rynku lokalnym Laurahuty bilon pochodzenia zagranicznego, numizmat lub będący w obiegu kraju pochodzenia. Wartość rynkowa „feniola” nie była uzależniona kompletnie od przeszłej lub aktualnej siły nabywczej. Liczyły się natomiast: wielkość, ciężar, materiał, z jakiego wykonano bilon oraz kraj pochodzenia.
- wielkość i waga – optymalna moneta miała wielkość dzisiejszej złotówki, większe gabaryty ceniono w egzemplarzach mosiężnych (powszechnie nazywanych miedzianymi),
- kraj emisji – niekwestionowanym szczytem sznytu były monety Zjednoczonego Królestwa, zwane onypeny oraz halfpeny. O II miejsce walczyły emisje francuskie (z aniołem) oraz włoskie (italioki). Ceniono również rzadkie okazy z Czechosłowacji, Węgier, Austrii oraz „dziurkole”, chyba odpowiadające koronom w Danii lub Szwecji. Klasę średnią stanowiły powszechnie będące w obiegu Laurahuckim ukoronowane monety II Rzeczypospolitej, natomiast na najniższym, wręcz ledwo tolerowanym szczeblu były masowo występujące (prawie jak amerykańska stonka ziemniaczana) „hakenkrojce”, czyli fenigi III Rzeszy.
[Jak się okazało, temat najważniejszej pasji sportowo – hazardowej naszej Laurahuty jest zbyt obszerny na jeden blog. Uczono mnie, że blog nie może być dłuższy niż 434 słowa. W związku z tym zmuszony jestem na podzielenia hasła na odcinki (ile ich będzie – któż może to wiedzieć – najciekawsze przed nami.
Proponuję posty o podobnej tematyce: |
CIEKAWOSTKI 1929 |
KULTURA |
Ponadto polecam korzystanie ze stale uzupełnianych indeksów: |
ALFABETYCZNY INDEKS OSOBOWY |
ALFABETYCZNY INDEKS MIEJSCOWOŚCI |
MIEJSCOWOŚCI – UKŁAD WOJEWÓDZKI |
INDEKS PAŃSTW |
KALENDARIUM |
3 komentarze:
Trochę humor jak z PRL, ale w sumie ujdzie.
Graliśmy monetami do wykopanego w ziemi dołka. Też była zabawa. Ale to było pod Krakowem. Używano normalnych monet polskich.
Fajny blog :D Zapraszam do mnie!
Prześlij komentarz