Ponieważ wypadki chodzą po ludziach nie pojedynczo, więc ustępując z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zapadłem na dosyć ciężką grypę.
Nie była to bynajmniej, niestety, choroba polityczna, ale połączona z prawdziwą gorączką i innymi „niepolitycznymi” dolegliwościami.
Leżałem więc w domu i rozmyślałem nad zmiennościami tego świata.
(…)
Gdy tak sobie odpoczywałem, filozofując jak umiałem, wezwano mię telefonicznie w godzinach przedpołudniowych, 13 stycznia 1930 roku, bym stawił się w Belwederze, u Komendanta, o godzinie pół do drugiej.
Miałem jeszcze 38º gorączki i nie ruszałem się od dwóch tygodni z łóżka, postanowiłem jednak, oczywista, zameldować się na rozkaz.
Wstałem więc z łóżka, umyłem się alkoholem, by nie udzielić grypy Komendantowi, wziąłem proszek na wzmocnienie serca, a drugi na osłabienie kaszlu i tak „usztywniony” jechałem starą potrzaskaną „Tatrą” do Belwederu.
Nie powiem, żebym czuł nadmiar sił, ale długie buty usztywniały znakomicie me nogi, pozwalając zachować postawę pionową, zbliżoną do przepisowej.
W adiutanturze Belwederu oświadczył mi adiutant, że Komendant pracuje w swoim gabinecie na górze, ale zejdzie, by mię przyjąć w pokojach parterowych.
Gdy czekałem na Komendanta w pokoju przylegającym do adiutantury, nadeszła Pani Marszałkowa. Wyglądała tego dnia na zmęczoną i wyczerpaną.
Na moje ostrzeżenie, w roli pół lekarza, odpowiedziała, że nie ma czasu leczyć się, gdyż ma za dużo zajęcia.
Za chwilę zaczął schodzić po stromych schodach Pan Marszałek, podał mi rękę, a słysząc moje ochryple meldowanie się, powiedział, że to nieprawda, jakoby na płuca chorowali tylko ludzie szczupli, o wąskiej klatce piersiowej.
Sam Pan Marszałek, chociaż tego zbudowany, do czterdziestu lat ciągle miał gorączkę z powodu kaszlu i chrypki. Ojciec Pana Marszałka był jeszcze tęższy, a mimo to często chorował na płuca. Umarł w Petersburgu z osłabienia serca, które wystąpiło w czasie grypy. Mimo choroby, ojciec Komendanta, bardzo lubiąc muzykę, pojechał na koncert „wyższej” filharmonii; po powrocie z koncertu zmarł nagle.
„To samo Pani Marszałkowa nie uważa na siebie”, dodał Komendant, zwracając się do żony.
Potem, powiedziawszy: „No, ja zabieram pana”, udał się przez duży salon do narożnego saloniku, dokąd szedłem za Nim, pożegnawszy się pospiesznie z Panią Marszałkową.
Komendant wygląda dobrze, ubrany jest w błękitną kurtkę strzelecką i w dobrym humorze. Staram się trzymać od Komendanta z dala i nie kasłać, by nie udzielić Mu mej grypy.
Siadłszy za stołem w narożnym gabinecie, Pan Marszałek zaczął mówić:
„Chcę włożyć na pana dodatkowy interes: wychowanie fizyczne i przysposobienie wojskowe wraz z tym Instytutem.
Nie jestem w stanie zająć się sam tą sprawą w szczegółach. Historia tego interesu jest ta, że przysposobieniu wojskowemu wszyscy byli bardzo silnie przeciwni. Teraz się to już zmieniło.
Złączenie jednego z drugim może jest już za stare. Początek taki był dobry, lecz obecnie, przy rozsportowaniu się i rozwoju wychowania fizycznego, razem z przysposobieniem wojskowym wychodzi obraz zanadto mały i „rwany”. Ciężko iść obecnie według metody i recepty dawnej. Do tego doszedł jeszcze ten Instytut.
Dałem na te zimę dla przysposobienia wojskowego 300 tysięcy złotych, by za nie nauczyć ludzi w ciągu zimy dobrze celować. Inaczej – później szkoda ostrych nabojów. Chodzi o skontrolowanie tej rzeczy przez was przy obecnej penurii budżetowej”.
Druga praca, którą włożył na mnie Pan Marszałek, jest związana z teorią nauki wychowania fizycznego.
Chodzi tu o Radę Naukową, którą znam. Tam trzeba ludzi nieprzeciętnych. Aby mogli oni się wyrobić, trzeba dać im pracę i pomoc w tej pracy, a nie postponować Rady Naukowej.
Trzecia rzecz – to Instytut Wychowania Fizycznego.
Tu Pan Marszałek każe mi uregulować rzecz następująco:
„Budżet Instytutu dotąd jest podwójny: Ministerstwa Spraw Wojskowych i Ministerstwa Oświaty, ale przecież przy ćwiczeniach nie można mieszać nauczycielek z podoficerami, mimo wspólnego budżetu. Podstawa w zasadzie jest głupia i durna. Musicie to uregulować.
Gmach jeszcze nie jest zakończony, a my już pędzimy do zakończonych form życia i bytowania Instytutu.
(Władysław) OSMÓLSKI zostaje jako dyrektor. Należy go instruować co do postępowania i pracy, zachowując jego autorytet.
Rada przy dyrektorze ma odpowiadać za poziom naukowy Instytutu. Ma ona wydawać co kwartał sąd o ewolucji szkoły za ten czas.
W łonie rady przy dyrektorze istnieje tzw. kącik Rady Naukowej, na którego pracę łoży pieniądze budżet wychowania fizycznego.
Jest to laboratorium naukowe przy Instytucie, które nie należy ani do Wojska, ani do (Sławomira) CZERWIŃSKIEGO. Ktoś musi administrować i dbać o ten kącik Rady Naukowej … Kącik ten jest podstawą przyszłego niezależnego instytutu naukowo-badawczego, ma należeć do Rady Naukowej, stąd należy chronić go od rozdrapania.
KILIŃSKI musi uważać, by tu administracja była samodzielna.
Aby to ułatwić … musi powołać się na regulamin, który pozwoli … obronić wszystko na miejscu od rozwleczenia, np. do Lwowa …
Członkowie Rady Naukowej muszą być za takim administrowaniem „kącika” - przy Instytucie.
Dalej, musicie skontrolować tam postawione budynki Instytutu. Źle jest, że trzeba było przy jego budowie robić dodatkowe budżety. W tym roku będzie skromny dalszy rozwój budowli Instytutu, ale moż dopiero na wiosnę.
Trzeba skończyć jedynie części najistotniejsze i już zaczęte. Nic nie zaczynać na nowo. Dać tylko szyby i zameldować mi o tym”.
Tu zdawało mi się, że Pan Marszałek już skończył i czeka na moje odejście, gdy skinął ręką, bym siedział dalej, i zaczął na nowo z ożywieniem:
„Jeszcze jedno.
Pojedziecie na godzinę do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, porozumiecie się z ministrem i zatelefonujecie do każdego z wojewodów, że w polityce wewnętrznej nic się nie zmienia z waszym odejściem.
Zrobicie to możliwie szybko, gdy wyzdrowiejecie, by wojewodowie mi nie opadli”.
Wyznaję, że byłem mocno zdziwiony tym rozkazem Komendanta.
Tłumaczyłem posłusznie, że trudno mi będzie w dwa tygodnie po ustąpieniu z Ministerstwa telefonować oficjalnie stamtąd, w obecności nowego ministra, że „nic się nie zmieniło”.
Komendant nie przerywał mi, uśmiechał się tylko i odpowiedział krótko: „To bardzo łatwo ! Powołajcie się na mnie. Do widzenia”.
Wymeldowałem się i wróciłem do domu myśląc, co robić z tym rozkazem. Ha, trzeba go wykonać, jak każdy inny. Zatelefonowałem do ministra (Henryka) JÓZEWSKIEGO, że z rozkazu Komendanta mam być u niego za parę dni, gdy wyzdrowieję.
Dnia 17 stycznia w gabinecie ministra JÓZEWSKIEGO omówiliśmy formuły rozmowy telefonicznej, uważając, że najlepiej będzie nadać jej formę mego pożegnania z wojewodami, do którego wstawiliśmy słowa nakazane przez Pana Marszałka, że „nic się nie zmieniło”. Samą rozmowę z wojewodami przeprowadziliśmy następnego dnia szybko, bo w ciągu półtorej godziny. Wypadało więc – z łączeniem – po 5 minut na wojewodę.
Sekretarze trzymali w pogotowie zamówionych do telefonu wojewodów, dając ich bezpośrednio, jednego po drugim, i „standaryzowana” rozmowa odchodziła, jak następuje:
Słuchawkę brał najpierw minister JÓZEWSKI i mówił do telefonu: „Dzień dobry, panie wojewodo. Tu minister spraw wewnętrznych JÓZEWSKI. Za chwilę będzie mówił pan minister SKLADKOWSKI”.
Teraz ja brałem słuchawkę i mówiłem:
„Tu generał SKŁADKOWSKI. Panie wojewodo, nie mogłem pożegnać się z panem z powodu nagłego odejścia z Ministerstwa, w czasie choroby. Czynię to obecnie, dziękując panu wojewodzie za współpracę ze mną i, w porozumieniu z panem ministrem JÓZEWSKIM, pragnę upewnić pana wojewodę, że w polityce wewnętrznej z moim odejściem nic się nie zmieniło. Moje uszanowanie panu wojewodzie”.
Tu kładłem słuchawkę na widełki, nim zdumiony taką mieszaniną przemówień ministrów wojewoda mógł się zdobyć na jakieś słowo odpowiedzi.
Pracowaliśmy z ministrem JÓZEWSKIM, który rozkaz Komendanta potraktował z wielką lojalnością, jak dwa dobrze zgrane automaty i w półtorej godziny zawiadomiliśmy zgodnie i autorytatywnie całą administrację polską, że „nic się nie zmieniło”.
Zadanie było wykonane tak, jak kazał Komendant, i poszło „łatwo” w myśl Jego zapowiedzi.
Zaraz po wyjeździe z Ministerstwa udałem się do Belwederu, meldując przez adiutanta, że rozkaz w sprawie rozmowy telefonicznej z wojewodami – wykonałem.
Adiutant wrócił za chwilę, mówiąc:
„Zameldowałem i Pan Marszałek powiedział – dobrze”.
Proponuję posty o podobnej tematyce: |
ZDROWIE POLITYKÓW |
Ponadto polecam korzystanie ze stale uzupełnianych indeksów: |
ALFABETYCZNY INDEKS OSOBOWY |
MIEJSCOWOŚCI – UKŁAD WOJEWÓDZKI |
ALFABETYCZNY INDEKS MIEJSCOWOŚCI |
INDEKS PAŃSTW |
KALENDARIUM |
INDEKS RZECZOWY |
jerzy@milek.eu.org |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz