tym razem o filmie nienakręconym.
Równolegle do zapoznawania się z kinematografią radziecką, włoską i albańską miałem okazję uczestniczyć w nienakręconym filmie, schowanym w dosyć sporej skrzynce po czekoladkach E. Wedel.
Zamiast taśmy, film występował w postaci kolorowych widokówek ze znaczkami bardziej jeszcze kolorowymi oraz czarno-białych zdjęć przedstawiających w tle rozmaite zachodnie landy – Francję, RFN, Włochy, Szwajcarię, Belgię i chyba najbardziej lubiany zamek w Luksemburgu. Na głównym planie figurował przystojny, uśmiechnięty, elegancko ubrany facet - jak mi wskazała Mama, mój Ojciec. Najwięcej dokumentacji inscenizacyjnej oraz scenariuszowej pochodziło z Francji. Od tej pory kraj ten, ludzie mający szczęście tam mieszkać, stanęli w moim prywatnym rankingu na zdecydowanie I miejscu. Dlatego też nigdy, do dzisiaj, nie pojechałem do Francji, gdyż góry śmieci na banlieue Paryża lub merde rzucone mi przez kierowcę zburzyłoby prawdopodobnie ten ostatni idealny obraz, który chciałem po prostu zachować w odpowiedniej półkuli mózgu.
Fajnie było. Mama specjalnie się nie rozwodziła nad przyczynami nieobecności Ojca, ja specjalnie się nie dopytywałem, gdyż przecież miałem zdjęcia i post karty. Mama miała charakter mocny jak stal solingenowska, z której zrobiona była maszyna do szycia „Gloria” służąca Jej do zapewnienia nam dość dobrego stanu życia, na wspominki czasu ani ochoty nie miała. Do południa pracowała w prywatnym (sic !) warsztacie, a po południu skutecznie rozwalała komunistyczny model gospodarki przez realizowanie prywatnych, nieopodatkowanych usług krawieckich. Nie zapominała oczywiście o rytuale wyjścia do Kina „Tęcza”.
Scenariusz diametralnie zmienił się, kierując akcję w stronę melodramatu, w styczniu 1955. W nieustalonym dniu poświątecznym do mieszkania przy Barbary 30 (dawniej i obecnie Św. Barbary) wkroczył On – ten uśmiechnięty, ubrany w miodowy płaszcz z wielbłądziej wełny, w rękach dzierżący podobnego koloru kapelusz (autentyczny Borsalino), w butach na „słoninie”.
Pamiętam, jakbym miał wewnętrzny aparat fotograficzny, ustawienie dramatis personae – Babci przy piecu, mojego kumpla z sąsiedztwa siedzącego na podłodze, tego faceta, którego od razu poznałem oraz siebie, klęczącego na wysokim krześle, pod oknem w kuchni, będącego w trakcie wydrapywania płytek lodu z szyby. I tę furię radości. Mama, będąca w pracy, do której szybko zaprowadziłem Ojca nie była już tak bardzo szczęśliwa z objawienia. Myślałem, ze to z powodu wyczerpania się źródła kolorowych widokówek, lecz jak się okazało, po prostu była na to przygotowana co najmniej od dwóch tygodni, gdyż w celu „odebrania” Ojca udać musiała się do Szczecina, gdzie przez tydzień trwały pertraktacje chyba z UB (wreszcie pojawia się czarny, zespołowy bohater filmu !) o uwierzytelnienie dekretu zezwalającego na powrót do kraju syna marnotrawnego.
(CDN) …. właśnie – zrobię z tego serial ... o tym jak dostał się na Zachód, dotarł w 1946 do Siemianowic, spłodził syna (czyli mnie), przez "zieloną" uciekł, i tak w kółko.
Proponuję posty o podobnej tematyce: |
PARLAMENT |
AFERY A.D. 1929 |
OPOZYCJA ANTYSANACYJNA |
Ponadto polecam korzystanie ze stale uzupełnianych indeksów: |
ALFABETYCZNY INDEKS OSOBOWY |
ALFABETYCZNY INDEKS MIEJSCOWOŚCI |
MIEJSCOWOŚCI – UKŁAD WOJEWÓDZKI |
INDEKS PAŃSTW |
KALENDARIUM |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz